Ferie, feryjki, feriunie...

Jako, że jestem Matką Potomkini sztuk jeden, któregoś pięknego dnia wrześniowego dopadła mnie szkoła.

Tak znienacka. 

A wraz ze szkołą pojawiły się upierdliwe szlaczki, literki, liczby... By, na wyższym levelu przekształcić się w dyktanda, wypracowania, zeszyty lektur, tabliczkę mnożenia i ułamki.

Teoretycznie i tak miałam tam wrócić. Na szczęście wróciłam tylko w zakresie zadań domowych.

W tej chwili mamy lvl.5.

Jest dobrze, Potomkini ogarnia już sama większość materiału, próbuje nawet udowadniać, że sama wie lepiej... Daj jej Boże ;) W każdym razie, czasem jeszcze się nam zdarza, że poślęczymy przed jakimś sprawdzianem, albo nad gramatyką ojczystą.

Doceniam więc ferie. Dwa tygodnie odpoczynku od szkoły.

Niestety to jest równoznaczne z brakiem dziecka w domu, a nieobecność Młodej skutkuje wszechogarniającą ciszą. Denerwuje mnie ona. Ta cisza. Owszem, jest Mężon. Można włączyć tv i obejrzeć serial - nawet cały sezon, bez myślenia o sprzątaniu, praniu, obiedzie i innych takich ;) Można. Albo książkę poczytać. Ale w końcu zaczyna człowieka "nosić".

Przez ostatnie lata zaczynało mnie "nosić" dopiero przed Powrotem Młodej. Robiłam kipisz w jej pokoju, sprzątałam od podłogi po sufit. W zeszłym roku wytrzymałam w nicnierobieniu cały tydzień. W tym roku... cóż. Zaczęłam sprzątać wczoraj. I gdzieś tam z tyłu głowy mam plany na dalsze rozróby szafowe....

Książka mi się skończyła. Pora do biblioteki :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozprawa z przeszłością

Jeszcze tydzień, dam radę, na pewno ;)

Wakacyjnie - niekoniecznie