Pora na kocyk.
Była też okazja, żeby odwiedzić groby moich bliskich zmarłych, co z racji odległości rzadko mi się zdarza na Wszystkich Świętych. Raczej wybieram się tam przed - lub po święcie, w zależności od tego jak wypadają jakieś dodatkowe dni wolne.
Na całe szczęście święta Bożego Narodzenia też w tym roku wypadają nam z "moimi", więc oczekiwanie na kolejne spotkanie nie będzie długie.
Listopad ciągnie mi się jak guma od gaci. Początek miesiąca obfitował w różne niespodzianki w moim miejscu pracy, co wymusiło na mnie mnóstwo elastyczności i niestety, konieczność zagryzienia zębów. Obecna praca bardzo mi odpowiada. Mam blisko, przeważnie obcuję z ludźmi, których da się lubić, mam stały kontakt z dzieciakami, które dają mnóstwo energii, ale czasem jest bardzo ciężko. Na co dzień mam pracę biurową, ale zdarza się, że trzeba podwinąć rękawy i ogarnąć coś jak najbardziej "fizycznie" :). Tak też było i tym razem. Po długim okresie "za biurkiem" trafiłam na sale, co wymordowało mnie fizycznie tak, że pod koniec dnia szukałam tylko miejsca, gdzie bym mogła złożyć swoje zdechłe ciałko i żeby nikt niczego absolutnie ode mnie nie chciał. Na szczęście Rodzinkę mam wyrozumiałą, CJ ogarnia się sama, więc na te dwa tygodnie schodzili mi dzielnie z drogi i organizowali sami życie domowe.
W tej chwili jestem już w miarę doprowadzona do używalności, znowu klepię w klawiaturę, okupuję telefon i biegam po urzędach, pocztach, Biurach Obsługi zajmując się tym, co lubię i co nie wymaga ode mnie siły mięśniowej :))
Wprawdzie nadal mam odruch wymiotny, kiedy widok za moim oknem prezentuje się tak:
Ale zagryzam zęby i wychodzę z domu z bardziej optymistycznym nastawieniem, że przecież niedługo grudzień. Dzieci już uczą się piosenek o Mikołaju, zaraz do repertuaru dojdą kolędy, trzeba będzie wybierać przepisy na ciastka, piec pierniki, dekorować mieszkanie - jakoś przetrzymam.
Póki co, odnowiłam kontakt z biblioteką, co zaowocowało bardzo przyjemną kupką książek na komodzie przy łóżku. Co najważniejsze, już pierwsza z nich okazała się bardzo wciągającym czasoumilaczem.
Dodatkowo Mężon zaparza pyszną herbatkę, kocyk otula i cóż... byle do wiosny! :)
Też z książkami. Z kubkiem gorącej herbaty. Z drugą kołdrą i trzecią poduszką. Najgorzej znoszę ciemność...
OdpowiedzUsuńTak, ciemność jest kiepska, też jej nie lubię. Jak robi się ciemno wydaje mi się, jakby już była noc, pora do spania, nic mi się już nie chce...
UsuńJa tez jestem ciepłolubna...Na szczęscie w tym wypadku dni szybko mijają , więc zaraz będzie wiosna:):):) A narazie chowajmy sie pod kocyki:):) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńO, i takiego właśnie optymizmu mi trzeba. Zima tak do końca grudnia, a potem prosimy już ciepło, jasno i wiosennie :)
Usuńszybko zleci:)
UsuńWitam serdecznie ♡
OdpowiedzUsuńZdecydowanie jestem ciepłolubem :D Chodź kocham zimę bo jest piękna, i uwielbiam klimat świąt, to za każdym razem jak przychodzi pierwszy mróz przypominam sobie że mimo tych wspaniałości nie jest tak kolorowo. Byle do wiosny, byle do pierwszych zielonych listków! :)
Pozdrawiam cieplutko ♡
Ja również witam cieplutko, dla mnie zima jest stanowczo za długa. Miesiąc by mi zupełnie wystarczył :) Czekajmy więc razem :)
UsuńJa również do biblioteki zaczęłam chodzić i kocyk i kawka. Po pracy.
OdpowiedzUsuńTrzeba jakoś przetrwać te zimne miesiące kocyk i kawka bardzo pomagają :)
Usuń