Innego końca świata nie będzie.
Wczoraj była ładna pogoda, ciepło, słońce. Aż chciało się żyć. Ale tak bardzo mnie zastanowiło - jak to tak? Zwyczajny czwartek, trzeba pójść do pracy, do szkoły, do sklepu. Trzeba zaplanować obiad, zjeść, odpocząć. Trzeba przypomnieć CJ, ze jutro sprawdzian z historii. A tam - zupełnie niedaleko, tyle co z Krakowa nad morze - spadają bomby i dzieci uczą się bać. Jak tak wielu może poddać się ślepemu rozkazowi jednostki opętanej pychą i żądzą władzy i wedle jej rozkazu ranić i mordować? Burzyć to, co piękne, co kosztowało innych mnóstwo pracy, zabierać pokój i dach nad głową, zmuszać do ucieczki. Obudziłam się dzisiaj w ciepłym łóżku, obudziłam CJ, zrobiłam nam śniadanie. Włączyłam telefon i zewsząd zalały mnie informacje. Mętlik w głowie, co robić? Wybierać gotówkę? Robić zapasy? Sprowadzać Rodziców z naszego "Dzikiego Wschodu"?? Poszłam do pracy. I wytuliłam dzieci. Najmocniej tą trójkę z Ukrainy...