Śnieg.
Śnieg zawsze był dla mnie problematyczny. Z jednej strony jako dziecko kochałam jazdę na sankach, lepienie igloo z Braciszkiem, wszystko takie czyste, białe, skrzące... Z drugiej - zimą ciągle byłam chora, nie raz przy podstępnym słoneczku skąpałam się w przydrożnym rowie, lub innym płytkim zbiorniku wodnym, choć zamiar miałam tylko poślizgać się na wyglądającym bardzo zachęcająco i bezpiecznie lodzie. Wracałam potem w mokrych butach, a niejednokrotnie mokrym wszystkim ;) do domu. Matula dosuszała i profilaktycznie aplikowała medykamenty między jednym a drugim ochrzanem, że może w końcu czegoś bym się nauczyła, ale zwykle kończyło się to gorączką i zapaleniem oskrzeli... Morsowanie to stanowczo dla mnie sport ekstremalny, a z ekstremalnych to ja uprawiam wyłącznie czytanie do rana i funkcjonowanie niczym zombie na drugi dzień ;) Nie przepadałam nigdy i dotąd nie przepadam za nakładaniem na siebie stert ubrań wszelakich i choć o odmrożeniach dzisiaj można już właściwie zapomn...