Niezmiennie.
Niezmiennie od dziesięciu lat, luty jest moim najbardziej znienawidzonym miesiącem i myślę, że już nic tego nie zmieni. Dziura w sercu pozostanie na zawsze, nie zasklepia się i boli ilekroć o Nim pomyślę, ale przywykłam już do tego bólu. Tylko tyle zmienił czas - przyzwyczaiłam się, że nic mi Go nie przywróci, że już nigdy nie porozmawiam, że jedyne, co mogę zrobić, to zapalić znicz.
Mimo przyzwyczajenia, czuję, że w tym okresie moje samopoczucie leci w dół, na łeb na szyję. Coroczne sturlanie się na samo dno, by potem powoli gramolić się z powrotem.
Styczeń bardzo mnie zmęczył. Najpierw CJ się rozchorowała, potem mnie dopadło to samo wirusisko i urodziny spędziłam w łóżku z wysoką gorączką. Miałam w planach kino na Dzień Babci i Dziadka z moimi Rodzicielami, a przez to moje choróbsko przyjechali tylko na moment, żeby zabrać CJ na ferie.
Nie gniewajcie się, Robaczki, nie mam weny na dłuższy post póki co. Wam życzę dużo zdrowia i radości, a sobie, żeby ten cholerny miesiąc szybko się skończył. Ściskam, do napisania :*
Też mam za sobą takie miesiące... Tak bardzo cię teraz rozumiem... Wredny luty minie niebawem! :*
OdpowiedzUsuńNoelka
Oby już był maj... I słońce... I ciepło...
OdpowiedzUsuńPrzyjdzie, nie ma wyjścia .
Usuń