Co sobie o mnie pomyśli....
Tak mi dzisiaj przyszło do głowy po pewnej rozmowie..
(Znalezione w sieci)
Ile razy już byłaś "pewna" nigdy właściwie o tym się nie przekonując, że kogoś znasz na tyle by "wiedzieć", że z ciebie drwi, że nie traktuje cię poważnie, że twoją prośbę o pomoc potraktuje z góry, albo za chwilę będzie czegoś za nią żądać?
Ile razy wycofałaś się z próby kontaktu z kimś dawno nie widzianym tylko dlatego, że boisz się, że przez twój brak czasu kiedyś, to teraz ty zostaniesz odrzucona?
Ile razy przepuszczałaś przez głowę czyjeś słowa wypowiedziane bez zastanowienia myśląc, że ktoś ma do ciebie jakiś żal, mimo że nigdy wcześniej nie dał ci tego odczuć?
Jak bardzo boisz się zaufać? Patrzeć na kogoś z nadzieją, że cię nie oszuka, że istnieje coś takiego jak bezinteresowność, szczere zainteresowanie twoim życiem, chęć wysłuchania Cię tak po prostu, radość z twojego szczęścia?
Kiedy ostatnio dałaś się komuś tak naprawdę poznać?
Dawno już miałam o tym napisać.
Nie wiem, czy tak naprawdę ktoś spoza najbliższej rodziny dobrze mnie zna. Może oprócz mojej drogiej N. (Tak, o Tobie piszę :-)) która widziała mnie już w wielu różnych stanach... To że wciąż nie pokazała mi swoich pleców jest wręcz niewiarygodne... Ale świadczy właśnie o tym, że mnie zna. I wie, że mimo tak wielu zmian jakie we mnie zaszły przez ostatnie lata - moje uwielbienie dla jej niewielkiej osoby jest naprawdę ogromne.
Kiedyś byłam zupełnie inna. Wierzyłam, ufałam, podchodziłam do ludzi z uśmiechniętą gębą i otwartym sercem. Nie bałam się życia.
A życie jak to życie - któregoś pięknego dnia wypięło na mnie swój cholerny tyłek wrzasnęło - radź sobie! - i zamek z piasku zmyły fale....
Rozsypałam się totalnie. I nie było komu mnie pozbierać, sama nie miałam na to siły. N. Tobie też by się nie udało...
Potrzebowałam, żeby ktoś mnie utulił w żalu, dał siłę, żebym mogła się podnieść, żeby był obok, nie gdzieś daleko w wirtualnej nierzeczywistości.
I A. się to udało. Nie wiem, czy to przeczyta, ale to ona właśnie wzięła szczotkę i szufelkę i zmiotła mnie z podłogi. Nie znała mnie przecież. Otrzepała mnie z kurzu - a nie znała mnie przecież. Podparła i obwiązała mocno, żebym znowu pusciła korzenie. Żebym się nie przewróciła. Przywróciła mnie życiu. A nie znała mnie przecież...
Nigdy się nie odwdzięczyłam. Nie byłam na tyle silna, a ona potem zniknęła. Sama potrzebowała, ale mnie nie było. Za mało mnie znała by chcieć czegoś ode mnie...
Widziałam Cię niedawno... Nie chciałam przeszkadzać, taka mała i nieważna się przy tobie czuję... Pięknie wyglądasz...
Wiele się nauczyłam przez te kilka lat. Uczę się ufać na nowo, tęsknię za wieloma osobami "z kiedyś". Zaczynam inaczej patrzeć na czas - już nie zbieram go zachłannie tylko dla swojej małej rodziny.
Zrastam się. Wyciągam ręce, mój śmiech coraz częściej brzmi szczerze.
Mimo że luty... jestem.
(Znalezione w sieci)
Ile razy już byłaś "pewna" nigdy właściwie o tym się nie przekonując, że kogoś znasz na tyle by "wiedzieć", że z ciebie drwi, że nie traktuje cię poważnie, że twoją prośbę o pomoc potraktuje z góry, albo za chwilę będzie czegoś za nią żądać?
Ile razy wycofałaś się z próby kontaktu z kimś dawno nie widzianym tylko dlatego, że boisz się, że przez twój brak czasu kiedyś, to teraz ty zostaniesz odrzucona?
Ile razy przepuszczałaś przez głowę czyjeś słowa wypowiedziane bez zastanowienia myśląc, że ktoś ma do ciebie jakiś żal, mimo że nigdy wcześniej nie dał ci tego odczuć?
Jak bardzo boisz się zaufać? Patrzeć na kogoś z nadzieją, że cię nie oszuka, że istnieje coś takiego jak bezinteresowność, szczere zainteresowanie twoim życiem, chęć wysłuchania Cię tak po prostu, radość z twojego szczęścia?
Kiedy ostatnio dałaś się komuś tak naprawdę poznać?
Dawno już miałam o tym napisać.
Nie wiem, czy tak naprawdę ktoś spoza najbliższej rodziny dobrze mnie zna. Może oprócz mojej drogiej N. (Tak, o Tobie piszę :-)) która widziała mnie już w wielu różnych stanach... To że wciąż nie pokazała mi swoich pleców jest wręcz niewiarygodne... Ale świadczy właśnie o tym, że mnie zna. I wie, że mimo tak wielu zmian jakie we mnie zaszły przez ostatnie lata - moje uwielbienie dla jej niewielkiej osoby jest naprawdę ogromne.
Kiedyś byłam zupełnie inna. Wierzyłam, ufałam, podchodziłam do ludzi z uśmiechniętą gębą i otwartym sercem. Nie bałam się życia.
A życie jak to życie - któregoś pięknego dnia wypięło na mnie swój cholerny tyłek wrzasnęło - radź sobie! - i zamek z piasku zmyły fale....
Rozsypałam się totalnie. I nie było komu mnie pozbierać, sama nie miałam na to siły. N. Tobie też by się nie udało...
Potrzebowałam, żeby ktoś mnie utulił w żalu, dał siłę, żebym mogła się podnieść, żeby był obok, nie gdzieś daleko w wirtualnej nierzeczywistości.
I A. się to udało. Nie wiem, czy to przeczyta, ale to ona właśnie wzięła szczotkę i szufelkę i zmiotła mnie z podłogi. Nie znała mnie przecież. Otrzepała mnie z kurzu - a nie znała mnie przecież. Podparła i obwiązała mocno, żebym znowu pusciła korzenie. Żebym się nie przewróciła. Przywróciła mnie życiu. A nie znała mnie przecież...
Nigdy się nie odwdzięczyłam. Nie byłam na tyle silna, a ona potem zniknęła. Sama potrzebowała, ale mnie nie było. Za mało mnie znała by chcieć czegoś ode mnie...
Widziałam Cię niedawno... Nie chciałam przeszkadzać, taka mała i nieważna się przy tobie czuję... Pięknie wyglądasz...
Wiele się nauczyłam przez te kilka lat. Uczę się ufać na nowo, tęsknię za wieloma osobami "z kiedyś". Zaczynam inaczej patrzeć na czas - już nie zbieram go zachłannie tylko dla swojej małej rodziny.
Zrastam się. Wyciągam ręce, mój śmiech coraz częściej brzmi szczerze.
Mimo że luty... jestem.
Nie pokażę ci moich pleców bo są krzywe.
OdpowiedzUsuńNo way!
Głupolu ;* ;))