Ciemno, zimno i wkurzająco - czyli listopad.


Jesień. Późna. Tak znienacka.

Serio, obudziłam się dzisiaj z myślą, że już prawie koniec roku. Znowu jest ciemno, szaroburo, wstaję rano - noc, wychodzę z przedszkola - noc. Kto mi ukradł "złotą polską jesień"???

Sytuacja ogólnie jest mało ciekawa, ostatnio włóczę się po lekarzach. Zdążyły mnie już dopaść zatoki i jelitówka (takie uroki pracy z dzieciakami ;)) Poza tym nabawiłam się jakiegoś zapalenia w stopach, łazić nie mogę, bolą mnie też ścięgna w dłoniach.. (sks kuźwa ;)) Moja Pani doktor wyczerpała swój zakres pomocowy i odesłała mnie do specjalistów - już pod koniec listopada mam ortopedę (skierowanie z końca września ;)) a na początku września 2022  (;D) reumatologa. To mój pierwszy tour po gabinetach,  jestem raczej z tych, co czekają aż samo przejdzie, ale to cholerstwo przybłąkało się i odczepić nie ma zamiaru.

Do kompletu Córka Jedyna na bilansie dostała skierowanie do alergologa i poradni rehabilitacyjnej - bo ma nieustający katar i wystające łopatki. Tak więc już zaliczyłyśmy badanie krwi i jutro pędzimy sprawdzić, na co ma uczulenie, a w grudniu ogarniemy gimnastykę na plecki... 

Mężon póki co się trzyma.

Ze zdrowszych jesiennych nowości - zaliczyliśmy 18 urodziny u chrześniaka Mężona, wizytę moich rodziców i wycieczkę do zoo :)) oraz wyprawę na dziki wschód, żeby zapalić świeczkę Braciszkowi i Dziadkom.

W pracy trwają coroczne manewry - do przedszkola wpada kamikadze z glutem po pachy, połowa grupy łapie wirusa i idzie chorować. Zazwyczaj nie cała, bo zostaje jedno- dwoje, których rodzice nadal przyprowadzają, bo "w domu nie smarka/kaszle, od nich zaraża się druga połowa. Często z nauczycielką albo pomocą. I w kolejnym tygodniu następna zmiana warty. Chorują też dzieci nauczycielek. Pełnego składu nie miałyśmy już od połowy września, łatamy dziury kadrowe jak się da, czasami sama zastępuję pomoce. Jesień i zima w przedszkolu to nie jest za dobry okres. Byle do wiosny.

Na balkonie buszują mi sikorki. Nie chciało mi się usuwać doniczek z kwiatkami i urządziły w nich sobie prowizoryczny karmnik. Nie wiem, co tam znajdowały ale teraz podsypuję im po trochę słonecznika :) Widać, że są zadowolone. Zrobiły się nawet do tego stopnia bezczelne, że gdy pusto w doniczkach w weekendowy ranek, tłuką się na balkonie i ćwierkają póki nas nie obudzą :) Mężon tylko przewraca się z boku na bok i mruczy - idź nakarmić te swoje dzieci.... :))

Ciasto na pierniki już leżakuje, więc za niedługo w radiu będzie Last Christmas... W przedszkolu od środy dzieciaki uczą się piosenki o Mikołaju i tak już będzie aż do samych świąt. Choćby człowiek chciał - to od tego nie ucieknie... Nasze święta w tym roku bez wyjazdu, więc średnio na nie czekam, trudno trzeba przetrwać. 

Póki co ściskam was mocno. 

Byle do wiosny ;)

Komentarze

  1. Ech, jak ja już czekam na to last christmas... Mówię ci. Żeby choć trochę przełamać tę szarość i nijakość głupiego listopada...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiem, Noelu, jest to jakaś odmiana w środku ciemnego i zimnego ;) Ale im Młoda starsza, tym mniej mi się chce, szczególnie, kiedy tęsknię za rodzicami. Ale w tym roku będzie tak czy siak inaczej, bo CJ przygotowuje się do bierzmowania i ma zaliczyć 5x roraty... Nie wiem jak ja to zdzierżę :D, ale może chociaż nastrój mi się udzieli świąteczny.

      Usuń

Prześlij komentarz

Zbieram dobre słowa ;)

Popularne posty z tego bloga

Rozprawa z przeszłością

Jeszcze tydzień, dam radę, na pewno ;)

Wakacyjnie - niekoniecznie