Listopada ciąg dalszy, na szczęście już się kończy.


Coraz ciemniej i coraz zimniej. Na piątek zapowiadają śnieg, co mi się wcale nie podoba. Ogólnie czuję się jak misiek, któremu nie daje się spać - nerwowa, zmęczona, gnuśna...brrr. Nie pomagają ani magnez, ani kawa, ani warzywa, którymi zastąpiłam czekoladę w imię mieszczenia się w spodnie... (całkiem prawdopodobne jest, w sumie, że senność to wynik braku czekolady, muszę się nad tym poważnie zastanowić ;)).

Ale z sensem, kobieto,  z sensem.

Pisałam, że mamy rybki? No, mamy. Akwarium nieduże, stadko żyjątek też. Trochę się martwiłam, czy damy radę utrzymać je przy życiu z naszym roztrzepaniem, ale o dziwo trzymają się dzielnie. Oczywiście, na początku z pełnym zachwytem wymienialiśmy wodę, szorowaliśmy szybki, kupowaliśmy smakołyki, dosadzaliśmy rośliny... Potem zwierzątka spowszedniały. Szczególnie, że każdą roślinę, którą próbowałam im wcisnąć w żwirek, traktowały jako sałatkę do obiadu... Szkoda, że glony już im tak nie smakują ;/ Zakupiłam kiedyś na "Alledrogo" pakiet startowy różnej zieleniny, myśląc - ach! będzie pięknie jak na balkonie. Ogólnie agronom ze mnie żaden, ale akwarium/doniczka - przecież wsio rawno. No niestety okazało się, że nie. Albo zeżarły, albo wykopały. Po miesiącu było łyso jak zawsze. Tylko takie zielone kulki zostały - widocznie niejadalne. Nie było roślinek, za to były glony. 

Fiszkom zdawało się to nie przeszkadzać. Ale mi owszem. Tyko do wybebeszania wszystkiego jakoś ciężko było się zabrać...


Aż kiedyś poleźliśmy do zoo. Tak popatrzyłam na te akwaria z morskimi żyjątkami i żal mi się tych naszych głupolków i neonków zrobiło. Szczególnie, że zdechł jak się okazało główny winowajca wściekłych podkopów i rajdów między roślinami, prowodyr w bójkach wszelakich, którego sprzedał nam jakiś nawiedzony akwarysta, co to podobno na wszystkim się zna. Postanowiliśmy zrobić kolejny remont ;)


Kupiłam nowe rośliny, Mężon ogarnął szorowanie zbiornika, w czym dzielnie pomagała CJ, dla mnie zostało sadzenie i układanie (nie narzekam). Doprowadziliśmy akwarium do stanu wyjściowego. Przygarnęliśmy też ślimaczka na glony. Póki co - nic nie pływa do góry korzeniami, ciekawe jak długo.

W zeszły piątek byłyśmy z CJ u alergologa. Badania z krwi wyszły bardzo dobre, przyszła kolej na testy. Drapanie przy wprowadzaniu alergenów do najprzyjemniejszych nie należy, ale nieustający katar też nie. "Wyszły" jej roztocza i trawy. Wizja częstszego sprzątania jakoś nie bardzo przypadła CJ do gustu - bo w końcu jako nastolatka przecież "na nic nie ma czasu", ale nie ma wyjścia. Na szczęście zapisane lekarstwa działają. 


Po wizycie, skoro i tak musiałam zwolnić CJ ze szkoły, a sobie wziąć urlop, pojechałyśmy na babskie zakupy do galerii. Młodej były potrzebne zimowe buty, a przy okazji przejrzałyśmy też inne sklepy. Zwieńczeniem dnia były kawa i ciacho, już w domu - jak cheat day to cheat day (ale czekolady nie było ;D).

Tak serio,  to staram się dzielnie trzymać. Ale w pracy jakoś nerwowo, bo przyszła nowa wicedyrektor, która wprowadza swoje porządki. Nie rozgryzłam tego jeszcze i nie czuję tego spokoju i radości z pracy, jakie miałam jeszcze przed wakacjami, mimo że momentami było ciężko wszystko spinać do kupy. Teraz niby mniej odpowiedzialności ale też chyba... mniej satysfakcji? 

Ok zmykam i będę starać się nie zasnąć. Miłego dnia.

W poniedziałek czeka mnie ortopeda. Ciekawe, czego się dowiem...

Komentarze

  1. Och no pięknie się doigrałaś, Stara...

    Masz zespół odstawienia czekolady. Jak nic... :/

    ;)))

    PS Rybki piękne! Muszę poznać osobiście!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noel, to jest jedyna i słuszna diagnoza i tego się trzymajmy :)
      A rybki się polecają do poznania :) Bul bul!

      Usuń

Prześlij komentarz

Zbieram dobre słowa ;)

Popularne posty z tego bloga

Rozprawa z przeszłością

Jeszcze tydzień, dam radę, na pewno ;)

Wakacyjnie - niekoniecznie