Po japońsku... jako-tako...

Praca praca dom dom dom.... Praca praca i tak w kółeczko.

A kasy jak nie było tak nie ma. Wynajem i żłobek wsysają skutecznie moją pensję.


Jula wciąż ma katar. Być może dlatego, że nieleczony trwa tydzień a leczony siedem dni. Siódmy dzień mija jutro. Się zobaczy. Na szczęście żłobek  Młoda traktuje jak chleb powszedni i rano jeśli tylko Wiktorek bądź Sybon (Szymon) nie robią jakiejś wielkiej awantury - ona też zostaje spokojnie. Natomiast jeśli oni awanturują się i płaczą to ona też. Solidarna jest. Ale Panie ją chwalą. Bo spokojna, grzeczna i wrażliwa. Czasem tylko nie ma ochoty iść na podwórko z innymi dzieciakami, ale daje się to jakoś przeżyć :)

W żłobku są śniadanka, dwudaniowe obiady i podwieczorki Podobno Młoda elegancko wcina. Jeśli tak, to ma apetyt gigant, bo w domu domaga się jeszcze porcji z naszego obiadu :)

W związku spokój. Wypracowaliśmy sobie metodą prób i błędów schemat działania na dni pracujące.

Rano - za piętnaście szósta Mężon wychodzi do pracy. Za dziesięć zwlekam się ja. Mam chwilę żeby się doprowadzić do porządku - umyć, wypacykować, wciągnąć jakieś ciuchy i przygotować kaszkę dla Młodej. Budzę ją piętnaście po szóstej - jeśli jeszcze sama się nie obudzi, co się rzadko zdarza. Wtrynia kaszę, potem ją ubieram - bez zbędnych ceregieli, żadnego rozpraszania :)) (Kiedyś chciałam delikatnie - to jak się dorwała do zabawek to dopiero pół godzinie próśb i gróźb zdołałam ją przekonać do włożenia kurtki i butów :)))
Jakieś 10 minut później Jula zapakowana do spacerówki podąża wraz ze mną na przystanek autobusowy. Za piętnaście siódma jesteśmy w żłobku.

Potem ja lecę do tramwaju i jadę nim do firmy. Mam czas na książkę!! :))  Mija sobie siedem godzin i Mężon wychodzi z pracy. Jedzie po Julę i przy okazji przepytuje wychowawczynię jak było. Ja wychodzę z roboty kiedy on już jest w drodze do domu z Julą... Robię zakupy.
Mężon ogarnia chałupkę... O siedemnastej wszyscy jesteśmy w domu. Przygotowuję jakieś jedzenie. Jemy obiad, któreś z nas zmywa, a potem Młoda ma nas na wyłączność. :))

Koło 19 Mężon szykuje kanapki do pracy, ja ubrania dla siebie i córy. Sprzątam górę zabawek - oczywiście Jula dzielnie mi pomaga ;) I idziemy do łazienki. Sprawdzony system - jednego dnia ja kąpię Julę a Mężon czyta jej bajkę na dobranoci usypia, kolejnego jest na odwrót :)) Dzięki temu chyba nie padamy na twarze :)))

Młoda o 20 już jest w łóżeczku. Najczęściej wypompowana po żłobku szybko zasypia. Udało się nam ją przyzwyczaić że po kaszce/mleczku na noc, bajce i kołysance, odkładamy ją do łóżeczka wyprzytulaną i wycałowaną i wychodzimy, a ona sobie słucha pozytywki i zasypia :)
A wieczorem czas dla nas... Czasem robię obiad na drugi dzień. Czasem poprasuję. Ale najczęściej jest film albo książka... Czas relaksu relaksu relaksu... :)

Większe zakupy przełożyliśmy na weekend. Podobnie jest z większym sprzątaniem i praniem. Chyba że trzeba... Wtedy trzeba, ale nie kosztem Młodej.

Czas jakoś biegnie, jest może schematycznie = nudno. Ale przynajmniej nie kłócimy się jak kiedyś kto ile zrobił i kto się bardziej zmęczył :))))

Dobrze że już jutro piątek...

Komentarze

  1. och zazdroszczę takiego trybu dnia... u nas jeszcze nie wypracowany choc w niektórych sytuacjach bardzo podobnie mamy ;)

    i dziekuje za piosenkę Renaty Przemyk... kocham ją bardzo i duzo mi pomaga ;))

    buziakujemy

    OdpowiedzUsuń
  2. zapisałam i wprowadzę w życie, kiedy będę wracać do pracy.
    Ważne, żeby się jakoś dogadywać i mieć plan, a przynajmniej jakiś zarys planu ;-)
    buziaki

    OdpowiedzUsuń
  3. Taki sam plan, takie podobne mamy życie.
    Tak było i u nas, gdy Starsza miała ze trzy latka.
    A dziś już druga skończyła roczek a ja nadal... wstaję za dziesięć szósta. Więc podobnie jak Ty..
    Codzienna gonitwa, praca, dom, obowiązki... to mój chleb powszedni. i żeby jeszcze kasy starczało, aby choćby odłożyć. Nie starcza.
    Wieczór, to też relaks. To najmilsze chwile. Dla siebie samej, dla nas, dla męża. Do poczytania, do oglądania, do kochania.
    Żyję przekonaniem, że wszystko ma swój sens. Codzienny trud i kierat, choć życie tak szybko mija.
    A weekend... to dobra, ale szybka odskocznia;-)
    Pozdrawiam cieplutko!!!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zbieram dobre słowa ;)

Popularne posty z tego bloga

Rozprawa z przeszłością

Jeszcze tydzień, dam radę, na pewno ;)

Wakacyjnie - niekoniecznie