Dzień ojca.

Nic nie przychodzi łatwo.

Mężonowi ojcostwo też nie przyszło. On jest ogólnie nastawiony do wszystkiego na NIE. Ale jeśli już się do czegoś przekona - potrafi w tym być najlepszy na świecie.

Początkowo Jula to było dla niego małe, wyjące UFO. W dodatku ja z wiecznej optymistki pełnej wigoru zmieniłam się w wiecznie zmęczonego i sfoszonego  potwora zapatrzonego w to ufo niczym w obraz.

Ja nauczyłam się w końcu Juli. Przyszła pora na niego. Automatowi zwanemu Mamą zaczęły siadać trybiki.
I powoli - najpierw zabawa, potem przewijanie, potem nagle zostali ze sobą sam na sam... I rozkwitła między nimi więź...
Tatuś nagle WIEDZIAŁ dlaczego mała płacze, jak ją przewinąć, jak zabawić.

A ja - szczęśliwa z jego sukcesów zaczęłam go wdrażać w następne rzeczy.
Przez pierwsze kąpiele Jula ryczała gdzie mama - nieprzyzwyczajona, ze tatuś ją kąpie. Ale potem - okazało się że Tatuś wspaniale kąpie. No to kąpał, a ja usypiałam bo wciąż karmiłam...

Potem postanowiłam uszczknąć mężusiowi jeszcze trochę wolnego czasu - i co drugi dzień usypia Małą. Też nie było łatwo na początku. Ale po paru tygodniach Jula nie widziała różnicy i uważa że to naturalne, ze tatuś też czasem usypia... A ja mogę wyjść wieczorem z koleżanką na ploty :)))

Dzięki ustalonemu rytmowi, dzięki temu że Mężon zrozumiał, ze potrafi - są ze sobą blisko. I cokolwiek mogłabym mu zarzucić nie jest tym na pewno to, że jest złym ojcem. Kocha Julę jak wariat. Nawet mocniej niż mnie. I to jest super.

Od Juli Mężon dostał wczoraj pierwszą laurkę. Był wniebowzięty :))

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozprawa z przeszłością

Jeszcze tydzień, dam radę, na pewno ;)

Wakacyjnie - niekoniecznie