Zmiany, zmiany, galopujące zmiany...
Nie lubię. Bo żołądek mi skacze, bo łeb pęka, bo trzeba wywracać wszystko na lewą stronę i układać całkiem inaczej niż było... Kiedyś kochałam tą nieprzewidywalność, brak stabilizacji, przemijalność... Odkąd jest Jula - tak jakoś wszystko mniej. Kocham :/ (Za to JĄ coraz bardziej ;)) Podpisaliśmy w piątek umowę przedwstępną. Teraz czekamy na papierzyska do wypełnienia od naszego doradcy, a potem ziuuuuu - kredyt, notariusz, przemeldowywanie, przepisywanie prze... wszystko inne. A ja się chyba się starzeję się :/ Bo już bym chciała żeby było PO. Za to w sobotę poszłyśmy z Julindą na spacer obejrzeć przyległe włości. Żeby się utwierdzić w przekonaniu, że TAK, WŁAŚNIE TU chcemy zostać... I wróciłyśmy ubłocone po pachy. I szczęśliwe. Bo około 200 metrów od naszego bloku jest TAK: I niech mnie ktoś przekona że to nie jest FAJNE :)))