Marcowy garniec.

Kiedy pisałam o tym, że czekamy na decyzję w sprawie zamknięcia przedszkoli, nawet nie myślałam o tym co dalej. Nie myślałam o tym jak długo to potrwa, nawet do głowy nie przyszedł mi scenariusz włoski, czy hiszpański. Myślałam, zamkną nas na te dziesięć dni w domu, a potem jakoś to będzie.

Jakoś.

Chyba tylko to się sprawdziło.

Początkowo zrobiłyśmy to, co wszyscy - zakupy "na wszelki wypadek", plany na czytanie książek, układanie puzzli, bycie razem. 

Jeszcze w czwartek i piątek przyszłyśmy do przedszkola, umyłyśmy wszystko jak leci, wysprzątałyśmy wszystkie kąty. I rozstałyśmy się, życząc sobie zdrowia.

Moje koleżanki mają rodziny pracujące w szpitalu. Ja zresztą też. Martwię się o nich, martwię się o moich rodziców, którzy zostali sami na Dzikim Wschodzie i cholera wie, kiedy się znowu spotkamy. 

Dziewczyny łączą się zdalnie z rodzicami naszych przedszkolaków, przesyłają im propozycje spędzenia czasu z dziećmi nagrywają filmiki, śpiewają piosenki. Pomoce przychodzą pojedynczo do przedszkola na parę godzin, dbając, żeby nie zarosło brudem. Ja też z domu tworzę pisma potrzebne rodzicom, zestawienia... Zaglądam do przedszkola, kiedy jest potrzeba, mam klucze i mieszkam blisko...

Czas rozwleka się w nieskończoność. 

Córka Jedyna na szczęście w całej tej sytuacji jest introwertyczką. Na spokojnie przyjęła zdalną edukację, kontaktuje się z wybranymi koleżankami i kolegami przez internet. Słucha lektur na audiobookach, skoro nie może ich wypożyczyć, układa puzzle. Jeszcze niedawno łaziłyśmy na spacery na naszym końcu miasta. Ale okazało się, ze nie tylko my wpadłyśmy na taki pomysł. Za dużo tam ludzi, siedzimy więc w domu. 

Mężon wciąż jeździ do pracy.

Oby to się szybko skończyło.


Tylko dzień różnicy... Marcowy garniec...


Komentarze

Prześlij komentarz

Zbieram dobre słowa ;)

Popularne posty z tego bloga

Rozprawa z przeszłością

Jeszcze tydzień, dam radę, na pewno ;)

Wakacyjnie - niekoniecznie