Plagi i inne kumulacje.
Każdy ma swojego robala co go gryzie. Ja mam Migrenkę. Migrenka jest upierdliwa w stopniu znacznym, bo bez zażywania środków, które rozwalają mi żołądek i wątróbkę, wyłącza mnie zupełnie z życia na jakieś trzy - cztery dni. Więc zażywam. Na szczęście są miesiące, w których się nie pojawia, wtedy owe narządy spokój mają i się regenerują.
W tym miesiącu Migrenka nie odpuściła - chyba Dzień Kobiet franca chciała sobie zrobić moim kosztem, bo wtarabaniła się z hukiem w sobotę i trwa falami do dnia dzisiejszego.
Żeby jednej plagi było mało, w niedzielę rano pojawiła się kolejna - Miesiączka. Co tam głowa, zarechotała i przywaliła mi kuksańca w brzuch. Na szczęście środki, które obezwładniają Migrenkę podziałały i na całą resztę...
Wyszykowałam ciasto, ugotowałam nieskomplikowany obiad (pieczyste w piekarniczku i pieczarkowa) i ... doczekałam się trzeciej, spodziewanej już plagi ;) wizyty - tym razem imieninowej - Teściów.
I wiecie co? Przetrwałam. Ciasto i obiad się udały, zapodałam sobie mocniejszą dawkę środka i standardowy wyszczerz, więc goście wyszli zadowoleni, A ja do końca dnia zległam na kanapie. Miałam nadzieję, że Migrence wystarczy weekend u mnie, ale niestety postanowiła się rozgościć na dłużej. Musiałam z tej okazji wziąć dzień urlopu, bo podwójne widzenie i ogólne rozmemłanie nie sprzyja żadnej pracy, a pracy z dziećmi chyba najbardziej...
Dziś już jest lepiej. Ale w przedszkolu atmosfera średnia. Śledzimy komunikaty, bo być może trzeba będzie zamknąć placówki na czas epidemii. Niby nie ma się czego bać, ale już widać pomału nerwowość społeczeństwa. Wczoraj w Lidlu zabrakło naszego ulubionego makaronu, puszki z pomidorami też przetrzebione... Robi się irytująco.
Nauczycielki podejrzliwie patrzą na rodziców, którzy mimo wszystko wyjeżdżają za granicę, mierzą dzieciakom temperaturę i kontrolują mycie rąk. Woda w przedszkolu płynie hektolitrami, pomoce wycierają wszystko w zasięgu wzroku... Niechby się już to wszystko skończyło...
Komentarze
Prześlij komentarz
Zbieram dobre słowa ;)