Susły

         Nie jesteśmy rodziną sportowców. Zupełnie. Weekendy zimowe spędzamy zazwyczaj leniwie. Ten  też się tak zapowiadał, ale nic z tego nie wyszło.

Sobota została mianowana dniem gospodarczym. Wychodzimy na duże zakupy, odgruzowujemy bocianie gniazdo, zajmujemy się akwarium. W tą ostatnią, dodatkowo mieliśmy jeszcze do rozebrania choinkę. Nasza nami nie rządzi, rozbieramy, kiedy zaplanujemy, nie robi fochów i striptizu w najmniej odpowiednim momencie. (Wiecie, wchodzicie do domu, a tam zamiast choinki sfoszony, nastroszony, łysy patyk z furą igieł na podłodze - wtedy właściwie nie ma wyjścia ;)) Najpierw jednak było rodzinne śniadanie, takie... - Córko, chodź jeść!! A Córuchna milutko odpowiada - ZAAAARAAAZ!!!, widzimy się jakiś czas później, jemy, planujemy dzień, Mężon z Młodą dogryzają sobie jak zwykle. Potem ogarnęliśmy wspólnie zakupy w nowo odremontowanym Lidlu - (No Matko Bosko - NIC tam nie można już znaleźć!!!). Jak już przytaszczyliśmy wszystko co było na liście i to, czego nie było też, okazało się, że Mężon ma delegację jeszcze do Biedronki, bo 1/3 wciąż nie kupiona.  Poszedł nawet nie jojcząc, więc wzięłyśmy się  same z Córką Jedyną za choinkę. Włączyłam mocne, rockowe granie i... Poszło. Nawet się specjalnie nie śpieszyłyśmy, a Mężon jak wrócił, uznał że robimy go w balona twierdząc, że już jest po wszystkim i szukał choinki nawet w łazience :)) Twierdził potem, że w sklepie były straszne kolejki, ale tak bardzo się cieszył z tego, że robota go ominęła, że mu nie uwierzyłam w śpieszenie się z powrotem... Tak, to nie jest jego ulubione zajęcie...

W ogóle to ciężko nam się zebrać, żeby gdzieś wyjść. Ale z drugiej strony, gdy się już ruszymy to nie jest to 15 minut, tylko parę godzin. I nie pół kilometra, tylko pięć...

Po gospodarczej sobocie postanowiłam w niedzielę zorganizować Córce Jedynej kolejne ćwiczenia fizyczne - tym razem "spacerek". Siedzi to biedne dziecko w czterech ścianach dzień w dzień, ślepi w laptopa godzinami, po południu ruszyć się jej nigdzie nie chce, trzeba było prośbą i groźbą. Żeby nie było - mi też się nie chciało. Szczególnie, że wynalazłam na Prime wszystkie odcinki "Bones" i teraz w każdej możliwej chwili oglądam trupy i kości :)))

Ale poszliśmy. Rano zaraz. Zanim cała reszta ogarnęła dzieci. ZARAZ po śniadaniowej owsiance. Prosto na nasze bezdroża, których już niedługo nie będzie, bo blok za blokiem dookoła rośnie...

I te pięć kilometrów chrzęszczącego lodu, skrzypiącego śniegu, słońca opalającego odmaseczkowane nosy... Fajnie było.





Dobrze mieć blisko takie miejsca... 

A na koniec tradycyjnie ...



Miłego tygodnia dla wszystkich, którzy tu zabłądzą :*


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozprawa z przeszłością

Jeszcze tydzień, dam radę, na pewno ;)

Wakacyjnie - niekoniecznie