Grudniowo.
Grudzień zaczął mi się na l4. W ostatni listopadowy piątek wypisałam sobie urlop na poniedziałek, żeby spotkać się z ortopedą i wróciłam do domu z myślą, że czeka mnie trzydniowy weekend.
Sobota minęła szybko, pojechaliśmy sobie do Jyska, bo choć nastrój mam całkowicie nieświąteczny, to zauroczyły mnie świąteczne ozdoby i postanowiłam, że MUSZĘ je mieć ;)
W niedzielę rano zaczęło mnie boleć gardło - ale nie jakoś strasznie, leki przeciwzapalne działały, tabletki łagodzące "drapanie" też, uznałam, że to nic takiego.
W poniedziałek rano, w drodze do i od lekarza trochę przemarzłam, ale żadna tragedia się nie zapowiadała... Doktorek przepisał mi rehabilitację i lekarstwa, dowiedziałam się, że mam zapalenie rozcięgna - wróć, dowiedziałam się, że mam rozcięgno w stopie i zapalenie tegoż ;) ogólnie da się to leczyć, uspokoił mnie trochę. Dopiero wieczorem wjechała gorączka, gardło zaczęło boleć jak wściekłe, było mi zimno... We wtorek obudziłam się z wysoką gorączką i kaszląc jak wściekła... cóż - do przedszkola w takim stanie pójść nie mogłam. Sięgnęłam po telefon i zaczęłam organizować lekarza.
Po chwili zapomniałam jak się nazywam, bo rejestratorka w przychodni odebrała po pierwszym dzwonku. Szok totalny, bo zwykle dodzwonienie się trwa co najmniej godzinę... Oczywiście, przydzielono mi teleporadę. Pani doktor zadzwoniła jeszcze tego samego dnia i po wysłuchaniu jakimi objawami mogę się pochwalić, od razu dała mi skierowanie na test. Mimo zaszczepienia, byłam pewna że mam koronawirusa - gorączka nie odpuszczała, plecy bolały koszmarnie i jeszcze ten kaszel... Na szczęście do punktu pobrań mam blisko, więc poszłam na piechotę. Wiedziałam co mnie czeka, bo to już mój czwarty raz, więc spokojnie wypełniłam papier i podstawiłam się do wymazu. Już trzykrotnie mnie testowano, za każdym razem wynik był ujemny. Myślałam, że do czterech razy sztuka....
Ale nie.
We środę rano okazało się, że to nie Covid. Odetchnęłam z ulgą, jak tylko mogłam najgłębiej przy wściekłym kaszlu i czekałam na kolejny telefon od lekarki. Uznała, że to "po prostu grypa". Kazała mi odpoczywać, dużo pić, inhalować drogi oddechowe żeby złagodzić kaszel... Wygrzewać się pod kocem. Do wtorku.
Choróbsko odpuściło już w okolicach soboty, w niedzielę wyszłam na krótki spacer, od poniedziałku chodzę z CJ na roraty...
W przedszkolu ominęła mnie świąteczna sesja i wizyta Mikołaja, ale prezent dotarł i do mnie.
Z każdej sali słychać świąteczne piosenki, dziewczyny planują, co która przyniesie na firmową wigilię. Cooraz bliżej święta...
Mnie nastrój świąteczny jeszcze nie dopadł. Owszem, z nudów posprzątałam chałupę, poprzestawiałam co mogłam, szykując miejsce na choinkę i świąteczne ozdoby. Planuję co i mniej więcej kiedy upiekę, co kupić. Ale nie czekam tak jak wtedy, gdy wyjeżdżamy na mój "Dziki Wschód". To już nie takie święta - bez moich Rodziców... Ja mam święta co drugi rok.
Chociaż, może jeszcze dotrze ten nastrój i do mnie, mam nadzieję, że Wy już go macie?
Tak średnio z tym nastrojem. Adwent, adwentem, a życie, życiem. Ale sie nie dajemy! I walczymy!
OdpowiedzUsuńZdrówka :*
Noelu - otóż to! Najważniejsze to się nie dać i przetrwać.
UsuńWitaj ! Bardzo dziękuję za radosne odwiedziny i miły komentarz ! Miło mi Cię poznać :) Tyle się u Ciebie dzieje !? Nastrój świąteczny ogarnął mnie już w listopadzie, gdy w sklepach pojawiły się pierwsze ozdoby. Nabrałam chęci, by tez coś pozmieniać w domu i oświetlić różne miejsca... Z nadejściem grudnia jednak wena mi opadła, bo też jestem chora i tylko zastanawiam się czy to Covid - nos zapchany, z zatok spływa... Nie planuję nic szczególnego na nadchodzące święta. Chcę, żebyśmy zdrowi byli i żebyśmy mogli spotykać się z rodziną. Życzę Ci zdrowia i uśmiechu :))
OdpowiedzUsuńO , jak fajnie , że zajrzałaś do mnie :) Ja o sobie bardziej myślę jak o zimowym leniwcu, dobrze, że z drugiej strony to nie wygląda aż tak tragicznie :) Trzymajmy się, nie dawajmy choróbskom i - byle do wiosny ;)
Usuń