Kłopoty jeden za drugim...


Kłopot z mieszkaniem, to nic...

Długo się zbierałam, żeby wreszcie napisać ten post...
Nie wiem jak się do niego zabrać, a bardzo mi zależy na uporządkowaniu myśli...

W związku zdarzają się zakręty. Mniejsze i większe, czasem na takim wirażu można sobie wybić zęby, czasem wyjechać na nową, prostszą drogę, która prowadzi wygodnie... aż do następnego zakrętu... Czasami jednak skręt prowadzi nas na szlaban z końcem drogi i stromym urwiskiem tuż za nim.

Nie wiem, w którym miejscu jestem teraz. Zakręt ciągnie się i ciągnie. W dodatku po wertepach...

Drażnią mnie tłumaczenia problemu typu:"póki nie było Juli, było inaczej". Oczywiście, że było. Oczywiście, ze miałam dla niego więcej czasu, więcej sił wieczorem. Ale z tym należało się liczyć, gdy zapragnęliśmy dziecka. Bo przecież pragnęliśmy go obydwoje... Wracamy z pracy późno, ja wcześniej, Mężon jakąś godzinę - dwie później (18- 19). Jemy "obiadokolację", chwila oddechu, odgruzowywanie mieszkania, kąpanie Juli i każde chowa się w swój kąt pokoju. On przy komputerze, ja przy tv-książce-gazecie, albo w kuchni zajęta obiadem na kolejny dzień. Wieczory są podobne do siebie jak krople wody. Dialogu właściwie nie ma. Tylko rzucane w eter zdania na temat bieżących spraw.

Jego też tak właściwie nie ma. Drażnią go moje nagabywania, żeby spędził więcej czasu z Małą. Drażnią moje pytania, dlaczego tak późno wraca. Zawsze ma jedną odpowiedź: nadgodziny, korki.

Boję się, że on już nie ma ochoty wracać do domu...
Boję się, że powoli przestaje mi przeszkadzać, że go nie ma...

Mówi, że kocha. Ale oprócz mówienia niewiele się dzieje. Na moje propozycje kolacji w domowych pieleszach przy dobrym winie i czymś ekstra do pożarcia odpowiedź jest jedna - "nie mamy kasy na takie pierdoły". (w domyśle: kupujemy przecież mieszkanie) Kasy nie ma też na inne "pierdoły" - jak głupi kwiatek, kino, nie mówiąc już o jakimś ekstra wyjściu.

Nie wiem co jest źle.

A może wiem? Straciliśmy te motyle w brzuchu... Magnetyzm, który sam wyciągał nam ręce do siebie...

Po ciąży przewartościowałam sobie wszystko. Na pierwszym miejscu zagościła Jula. Nie wiem czy to w tej chwili nie jest jedyne miejsce... Czy wszystkie matki mają takiego hopla? Jak zmienił się wasz związek po tym jak zawitały w waszych sercach dzieci? Jak sobie poradziłyście, żeby upchnąć tam jeszcze męża?

Zbyt mało starań, zbyt mało chęci...
I brak pomysłów jak to rozkręcić od nowa.
Bo przecież trzeba - dla Juli.
Bo przecież przysięgaliśmy - dopóki śmierć...

Jesteśmy po pierwszej poważnej rozmowie, z której właściwie nic nie wynikło. Ale jest pewien progres - w ogóle zaczęliśmy rozmawiać... Tylko - co dalej?

Za niecałe 2 tygodnie nasza piąta rocznica ślubu...

Komentarze

  1. Hmmm...ciężka sprawa, bo właśnie takie drobnostki jak ten kwiatek czy wino pozwalają podsycić chociaż trochę atmosferę związku. Mój mąż w sezonie wraca nawet o 22, ale to nie przeszkadza nam na to,żeby ukraść jeszcze jakiś momencik dla siebie. Dodatkowo ja pracuję na zmiany, również w weekendy, ale raz na jakiś czas staram się czymś zaskoczyć ślubnego, a to jakaś fajna bielizna :) a to wspólna kąpiel albo po prostu siadamy razem na kanapie i oglądamy razem film i też jest super !
    Bo nowe mieszkanie jest bardzo ważne (mowię to ja która sama wynajmuje i ma tego dość) ale czy w imię tego mam sobie odmawiac wszystkiego ? A później jak przyjdzie co do czego to kto w tym mieszkaniu zamieszka ? Dwie obce sobie osoby ?! Powodzenia Mirror, rocznica ślubu to dobra data żeby coś zmienić. Wskakuj w seksi kieckę i do dzieła ! :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz to bardzo ciężka sprawa. Jeśli tak dalej będziecie ciągnąc to za jakiś czas nic tylko rozstanie będzie się szykować, a tego na pewno nie chcecie.
    Nie chce Ciebie pouczać, bo sama nie byłam w takiej sytuacji.
    Mam nadzieję, ze znajdziecie nutę porozumienia i tego wam zyczę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Glowa do gory, nic zlego jeszcze sie nie dzieje. Zauwazyliscie problem i trzeba teraz cos z tym fantem zrobic.
    By zrobic cokolwiek, zaskoczyc mile nie potrzeba sporo kasy.
    Dume wsadz do kieszeni i wykaz tworczej inicjatywy wlasnorecznie kreujac jakas mala karteczke z wyrazami milosci do meza, wsadz mu cichutenko do kanapek,ktore zabiera do pracy czy jakiegos innego miejsca i czekaj na reakcje.
    Ja wiem,ze czasem nogi odmawiaja posluszenstwa ze zmeczenia, ze w ciagu dnia nie ma czasu nawet oddychac ,wiec wieczorem chcialoby sie cos poczytac, zobaczyc czy z kumpela pogadac. Wiem tez ,ze my kobiety chcemy byc adorowane a nie same zabiegac o wzgledy. Myslimy wtedy=A co ja do cholerki mam sie starac-urodzilam mu dziecko, zapieprzam jak kon, jeszcze mam mu przyjemnosci robic?-a ja to co? nalepka na kibel? niech ssie wysili ,ja tez oczekuje ...
    Ale niestety kochanie moje-takie rzeczy to tylko w filmach i my czasem musimy sie postarac by w nich cos tam obudzic.
    Nazbieraj kaske na bilety do kina, kup nie pytajac sie o zgode-postaw przed faktem dokonanym i idzie na jakis fajny film.

    Po urodzeniu dziecka zawsze jest tak,ze najpierw jestesmy matkami, pozniej gospodyniami domowymi a jak czas pozwoli to tez zonami-no niestety tak to juz jest. Nie mamy sprzataczki czy kucharki w domu, wszystko na naszych lbach, wiec co tu sie dziwic,ze czasem chcialoby sie trzasnac tymi drzwiami i isc gdzie nogi poniosa....
    Trzymaj sie i nie mysl czarno...no macie maluski kryzys,ale ja mysle ze to tak jest ze wzgledu na ta wredna pogode..oby do lata.
    Caluski Ella

    OdpowiedzUsuń
  4. u mnie to samo. żadnych różnic.

    OdpowiedzUsuń
  5. Będę truć i się rozwinę ... ;-)
    Dwa posty i tyle podobnych problemów...
    Ten o kredycie i szukaniu mieszkania - my to przeżywaliśmy 4 lata temu. Mamy mieszkanie (ciasne ale własne, no prawie...) i kredyt na 30 lat. Tyle, że my wtedy nie mieliśmy Szymka, a ja nawet myśleć nie chciałam o powiększaniu rodziny w wynajętym. No, w każdym razie, nie z tamtą właścicielką. Jak bym dzisiaj myślała o kredycie - nie wiem. Nie będę Ci więc mówiła: "zamknij oczy i skacz! Będzie dobrze!", bo tego nie wie nikt. Ja też się boję jak to będzie teraz u nas - ja na wychowawczym, pensja Szreka taka sobie i kredyt (że o rosnących gwałtownie rachunkach nie wspomnę!) Ale jedno Ci powiem - nie bój się decyzji o kredycie ze względu na strach o Wasz związek. Chociaż ja, z tego samego powodu, w ogóle nie chciałam brać ślubu ze Szrekiem, tak bałam się, że nam nie wyjdzie. To Szreku naciskał...Ciągle się boję, że może nie wyjść, zwłaszcza, że nie tylko Ty/Wy macie kryzys ...bo to, moim zdaniem, chwilowy kryzys. Ważne, że zdajesz sobie sprawę, że coś stygnie, coś gaśnie - jest więc szansa na działanie i zmiany. Odrobina chęci i wysiłku - z obu stron! - i będzie cieplej. U nas podobnie - zmęczenie, każde z nosem w swoich sprawach. Zostają małe rzeczy, które możemy robić razem: wspólne posiłki (obowiązkowo śniadanie!), spacery z Szymkiem, a wychodne na basen było miłą odskocznią i przy okazji odprężającą randką. Dla Was to może być kino albo nawet pizza i pyffko - to nie są duże pieniądze. Wiem to bardzo dobrze, bo jestem na wychowawczym ...
    Nie piszę więcej, ale myślami jestem z Tobą! Trzymam kciuki, żeby wróciła bliskość i zrozumienie. Wierzę, że będzie dobrze!
    buziaki

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajna z Ciebie kobietka, żal, że piszesz tak smutne słowa. Niedobrze, że tak się dzieje w Twoim związku. Pewnie, że życie wspólne nie jest lekkie. A jak dochodzi dziecko, to jesteście już prawdziwą rodziną, i to zazwyczaj jeszcze bardziej scala związek. Spróbuj spędzać więcej czasu wspólnie, we trójkę. Postaraj się o to. Może wtedy mąż doceni, jak wiele ma i jak bardzo jesteście dla niego ważni.
    U mnie to już 11 lat po ślubie. I też nie ma kwiatków bez okazji, prezentów, ani niespodzianek. Też mi tego szkoda. Ale wiem, że mąż mnie kocha, nas, czasem tylko jesteśmy bardzo zmęczeni pracą, ciągłym "tyraniem"...ale staramy się czas poświęcać dziewczynkom, one są dla nas najważniejsze. Z tego co piszesz, także wcześniej wnioskuję, że jesteś roztropną i mądrą kobietką. Życzę Ci wszystkiego co najlepsze. Przede wszystkim: dużo wiary i miłości.
    Mocno pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki dziewczyny. Poddawać się nie zamierzam, ale jak będzie - to się dopiero okaże...

    OdpowiedzUsuń
  8. Fiu fiu .... cóż ja mogę tak bez wymądrzania.Po prostu stań na chwilę na moment zatrzymaj sie tu i teraz i odpowiedz na pytanie czy skoro teraz jesteśmy tak dalecy ,obcy to czy nowe mieszkanie cos zmieni?poprawi?
    Skoro każdy gna,pędzi,leci na złamanie karku,to czy ja też muszę...?To moje życie nie innych jeśli mój związek się rozwali to ja będę cierpieć nie tamci co się spieszyli.Przede wszystkim teraz skupcie się na sobie ..... moze wbrew logice trzeba zaszaleć wyjechać gdzieś ale tylko wy dwoje.....u mnie ostatnio aby zacieśnic więzy jedną sałatkę robi czworo ludzi !

    OdpowiedzUsuń
  9. Beatko, bądź dzielna. po okresie fascynacji sobą przychodzi refleksja, pojawiają się pytania - które sama stawiasz...czy motylki w brzuchu będą - to zależy od Was... wchodzicie w najgorszy okres dla małżeństwa. 3mam za Ciebie kciuki, wierzę, że Ci się uda to przetrwać i zawsze znajdziesz pozytywną energię. wielu facetów robi błąd, gdy nie dba o swoje Kobiety. uważają, że jak raz powiedzą, że kochają - i nie odwołają tego-:-)) znaczy, że tak musi być. rozmawiaj, staraj się rozmawiać z małżonem o tym co Ciebie nurtuje. nie pozwól popaść w rutynę, wyjście do kina niewiele kosztuje, spędzenie wspólnie wieczoru w knajpce tez nie zuboży Waszego budżetu. i niech Twój Małzon to zrozumie, bo jak wielu z nas- ja także- takie błędy popełniałem.

    3maj się cieplutko Beatko

    j.b.

    OdpowiedzUsuń
  10. U nas był kryzys po narodzinach Ludzika. Bo ja bylam bardziej zmeczona, oczekiwalam wiecej pomocy z Mena strony, a on sam z siebie do dziecka się nie garnął, wydawało mi się, ze ucieka w pracę. Rozmawialismy (no, moze to byly moje monologi) do bólu, ale tez i ból był dla mnie, bo w rozmowach zmuszalam siędo wyzbycia emocji, rzeczowej i konkretnej analizy - tak jakby to był problem służbowy. Tlumaczylam, podtykalam artykuly w necie (bo ksiązka to by bylo za dużo), analizowalismy naszych rodziców, znajomych i ich podejscie do dzieci itd. Bez presji, tak niby przypadkowo te materiały podtykałam :) I jakoś w koncu zaczęło trybić. Wprowadzilam rytuały dla CAŁEJ rodziny - np. sobotnie sniadania. Zawsze są omlety z dzemem, siedzimy w trójkę i jemy. Ludzik po swojemu, upacka się, posmiejemy się, powygłupiamy... I dzis mój mąż stwierdził: Lubię weekendy. Najmilszy komplement, jaki ostatnio uslyszalam :))
    A w ogóle to przeczytalam mu (tak ni stąd ni zowąd, sama czytalam i się chcialam z nim podzielić swoimi uwagami) fragmenty "Żyć w rodzinie i przetrwać" - szczególnie fragmenty o odzyskiwaniu żony przez młodego tatę, polecam! Sama też dużo z tej lektury skorzystałam.

    OdpowiedzUsuń
  11. HMMM... moje małżeństwo miód i malina aż do czasu kiedy dzieciątko na świat nie przyszło.. teraz miód i malina zaginęła w akcji, zostało tylko mijanie się a każda rozmowa prowadzi do sprzeczki, i końca nie widać tylko zastanawianie się i co dalej z tym naszym związkiem..
    http://joannaakrakow.blog.interia.pl/ZYCIE_I_CO_DALEJ/?id=1972782

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zbieram dobre słowa ;)

Popularne posty z tego bloga

Rozprawa z przeszłością

Jeszcze tydzień, dam radę, na pewno ;)

Wakacyjnie - niekoniecznie