O co tyle zamieszania? Czyli rozważania poremontowe.
Córka Jedyna domagała się remontu już czas jakiś. Argumentem koronnym było oczywiście to, że "nie jest już dzieckiem", a pokój jest "dziecinny" i w końcu ona "już jest przecież nastolatką".
Początkowo zbywaliśmy z Mężonem te prośby, robiąc od czasu do czasu okazjonalne przemeblowanie, żeby było jakoś inaczej, ale bez szaleństw, bo wiedzieliśmy, że pomysły wciąż się zmieniają i koncepcja, jak to ma w końcu wyglądać, żeby było dobrze, wciąż ewoluuje.
Na szczęście, Młodej w końcu wykrystalizowały się oczekiwania. Na pewno nie chciała żółtych ścian :)), (a ja mam ją ciągle w pamięci przed pierwszym malowaniem, kiedy pytałam: Córcia, jaki chcesz kolor w pokoju? Żiółty - śłonećkowy!)
Tym razem wygrał biały - więc ściany są białe - wszystkie, oprócz kawałka z magnetyczną tablicówką. Białe są też meble.
Zabudowę - przyznaję, wymyśliłam ja. Córka miała w głowie tylko "jakieś szafki", a ja mnogość dóbr wszelkich i mnóstwo książek, które zgromadziła przez lata :) Musiało być tych szafek i półek dużo i o dużej pojemności. Pan stolarz zrozumiał mnie doskonale :)
Tablicówka magnetyczna 2 w 1 daje efekt połowiczny. Silne magnesy i te, które trzymają się całą powierzchnią - przyczepiają się do ściany bardzo ładnie. Te cięższe niestety odpadają. Kalendarz powiesiliśmy na haczyku :). Gorzej z rysowaniem kredą - owszem można, ale przez drobinki żelaza w farbie ciężko jest ścianę umyć, kiedy napis/rysunek nie wyjdzie, albo się znudzi.
Skoro nowe meble, to konieczne było też "fajne łóżko". Stare właściwie bardziej się opatrzyło niż przestało służyć, no może zaczęły przeszkadzać dodatkowe ozdobne wykończenia, bo nie można było wygodnie usiąść z koleżankami. Córka Jedyna dzielnie przetestowała większość asortymentu sklepów meblowych i zawody wygrał szwedzki Hemnes ze znanego wszystkim "sklepu na I".
Łóżko jest duże, a materace nieziemsko wygodne. Zaadaptowaliśmy sobie z Mężonem pokój Młodej na sypialnię, póki jej nie ma, więc stoi sobie teraz rozłożone. Na co dzień Córuś będzie sobie spała na złożonym, bo składanie i rozkładanie dla wątłej jeszcze nastolatki nastręcza sporo problemów. Ale myślę, że za rok czy dwa - jak nabierze krzepy, poradzi sobie z nim doskonale :) Na razie będzie spała jak księżniczka na ziarnku grochu - tylko bez grochu :D
Huśtawkę wymyśliłam sobie na balkon. Aleee skoro balkon "jest czynny" tylko w ciepłe dni, doszłam do wniosku, że szkoda bujaczka nie wykorzystywać w pozostałe. Córce otworzyły się szerzej oczy, jak usłyszała, że będzie mieć huśtawkę w pokoju. Okazało się, że w sumie o takiej marzyła, chrzestna słysząc o marzeniu, szybko zrobiła zamówienie na Alledrogo, Pan Remont wkręcił hak - i jest. :)
Mamy jeszcze do zawieszenia obrazki. Oczywiście z końmi. Mam też do zrobienia świecącą ramkę na zdjęcia i inne duperelki, ale to w weekend. Zdążę. Ważne, że lew ułożony przeze mnie i Córę w trakcie lockdownu z 1500 puzzli - już wisi.
Powiem Wam, że martwiłam się, czy ogarniemy wszystko do powrotu Młodej. W czwartek przed jej powrotem przelatywała burza za burzą, Pan Stolarz ledwo przemknął się z meblami pomiędzy ulewami. Ale samo składanie ścianki z gotowych elementów potrwało jakieś 2,5 godziny.
Rodzice przyjechali w samą porę, zdążyli mnie zabrać z domu zanim zaczęłam przetaszczać z jednego pokoju do drugiego pudła z książkami. Z wywieszonym językiem przelatywałam z rzeczami, chcąc jak najszybciej odgruzować pokój, w którym mieli spać. Przetłumaczyli mi na szczęście, że jest mnóstwo czasu, więc zdążymy to ogarnąć wieczorem. W Ikei czas nam minął jak zwykle bardzo szybko. Na szczęście miałam listę wszystkiego, co miałam kupić. Na nieszczęście została w domu :)) O dziwo, gdy łaziliśmy po alejkach wszystko tak rzucało mi się w oczy, że nie zapomniałam niczego. Wieczór mieliśmy bardzo pracowity, mycie, noszenie, układanie, przekładanie...
W piątek Rodzice pojechali na Rynek i...na poszukiwanie wiertła do drewna, bo okazało się, że Pan Stolarz nie przewidział lampki na biurku, a w związku z tym nie wywiercił też dziury na kabel. Zapomniał też (co okazało się dopiero przy układaniu książek), że chciałam kilka półek o wysokości co najmniej A4. Dzięki Bogu, mam Tatunia do zadań specjalnych :)). Ja zostałam w domu, czekając na transport łóżka.
Transport z Ikea zamówiłam sobie optymistycznie na "cały dzień", wiedząc, że na pewno będę w domu. Dopiero po nieudanych próbach przyśpieszenia dostałam schiza pt. "Przywiozą na 21:00, jak ostatnio narożnik!! Nie złożymy!! Nie zdążymy!!". Schiz potrwał do 11, kiedy dostałam telefon - "Dzień dobry, transport Ikea, będziemy u Pani do 10 minut". Odetchnęłam z ulgą. Panowie bardzo sprawnie, jednym wózeczkiem ogarnęli mi sześć paczek, ucieszyli się, że mamy taka dużą windę, poskarżyli, że wieczorem mają 180kg "na czwarte, bez windy", przyjęli dwie puszeczki z uśmiechem i pojechali. Gorąco było, ale podążyłam kontynuować mój taniec na szmacie w łazience... Jakąś godzinę później dostałam telefon - "Dzień dobry, transport Ikea, będziemy u Pani do 10 minut." Deja vu, kuźwa. Z lekka zbaraniałam i pytam "ale jak??" Pan niewzruszony powtarza trochę wolniej, jak do małosprytnej i głuchawej - "Dzień dobry, transport Ikea...." Odetkało mnie trochę, więc pytam - "Drugi raz??" Teraz po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza, po czym usłyszałam szelest papierów i - "Yyy no tak, u Pani już byliśmy, przepraszam!!" Ze śmiechem odparłam, że rozumiem, bo gorąco... W sumie to nie wiem, co bym zrobiła z drugim łóżkiem :D
Słońce nie odpuszczało. Rodzice wrócili z wycieczki, Mężon z pracy, zjedliśmy pizzę i zabraliśmy się za składanie łóżka. Początkowo Mężon z Tatuniem uznali, że im przeszkadzamy, więc się z Mamunią wycofałyśmy. W drugim pokoju, powoli i z namaszczeniem rozpakowałyśmy materace i zajęłyśmy się konwersacją ;) Ale po godzinie, kiedy weszłam i zobaczyłam, że zlani potem męczą się z prowadnicami - zrobiło mi się ich żal. W sumie Mężon wie, że odcyfrowywanie hieroglifów z Ikei to moje hobby i nie raz już byłam "czytaczem", jak coś skręcaliśmy, ale Tatunio chyba podszedł do sprawy z męską dumą ;) Wzięłam instrukcję, "włączyłam nawigację", Mamunia zaczęła wyszukiwać elementy i jakoś nam poszło... "Już" o 21 można było wkręcać kołki w ścianę do wieszania kwietnika na paprotkę i kalendarza.
W sobotę spaliśmy do późna. A potem bardzo się śpieszyliśmy, bo przecież o 13 na parkingu miał się pojawić autokar z Córką Jedyną na pokładzie. Rychło w czas, bo dopiero podczas parkowania na rzeczonym parkingu odebrałam sms-a, że się spóźnią. Godzinę. Pojechaliśmy więc jeszcze na zakupy. W końcu dojechała, szczęśliwa, rozszczebiotana, z milionem przygód do opowiedzenia. Spytana, czy pojedzie w przyszłym roku, odparła, że tak, ale chyba na obóz konny. Doszło mi od razu parę siwych włosów ;)
W domu Córka Jedyna dawkowała nam emocje. Najpierw poszła do łazienki, umyć ręce i pooglądać przemalowany na biało sufit. Potem do kuchni, aprobująco kiwając głową na białe ściany. Dopiero na końcu, z wahaniem nacisnęła klamkę swojego "dorosłego" pokoju. Wstrzymaliśmy oddech. Weszła. Cisza. W końcu rozległo się upragnione przez nas - WOOOOW!
Uuuufffff. Podoba jej się!! :)) Na resztę dnia, by ukoić emocje zaległa w hamaczku ze słuchawkami na uszach.
A w niedzielę zabrała walizkę i pojechała do dziadków :))
Gdyby ktoś był ciekawy - taki był stan przed remontem :D - wiem, mało udana panorama i już w trakcie pakowania, ale mniej więcej oddaje klimat ;))
No zeszło mi trochę opowiadanie. Dajcie znać, czy podoba wam się efekt końcowy.
Super wyszło, pokój faktycznie jest "dorosły", bardzo jasny przejrzysty i "pojemny". Półeczek całkiem dużo ci wyszło:) Hamaczek wpasował się tam idealnie.
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Fajnie, że się podoba :)
Usuń