Dzień kury domowej.

Raz na bardzo długi czas - zostaję sama w domu i co? Budzi się we mnie kura zwana domową... Zamiast spać, leżeć z gazetką i zieloną maską na twarzy dla odzyskania właściwego kolorytu skóry (chociaż za cholerę nie wiem jaki jest mój właściwy koloryt ;)) ja łapię za odkurzacz, ścierki, robię pranie i sprzątam. I zastanawiam się co wpakować do żołądka wygłodniałemu mężonowi.
Mężona nie ma. Wymknął się bardzo bladym świtem do pracy. Nawet mnie do końca nie obudził, co mu się chwali ;) A ja w łóżeczku do dziewiątej... a potem ta kura... Tylko muzyczka leci w miarę relaksująca...
Nie to, że tak zazwyczaj nic nie robię... Robię, bo właściwie muszę ale mało mi się to podoba. W końcu o nie swoje nie dba się tak, jak o własne... Czy wszystkie synowe mieszkające z teściami tak mają? Różne opinie słyszałam...
Na szczęście coraz bliżej już do nowego etapu. Wprawdzie to też nie będzie własne mieszkanie, ale właściciel już nie będzie się po nim szwendał ;) Być może będzie też nowy etap dla bloga - bo będzie na czym go uzupełniać trochę częściej ;) I może wystarczy czasu, żeby powrzucać resztę wierszy?... I zdjęcia do picasy? I może na to, żeby napisać coś nowego?
No dobra, była przerwa na peeling i maseczkę, wyglądam jak upiór, a chciałam tylko przestać się zaliczać do drobiu... Trochę pomogło, ale ciągle jeszcze myślę jakie zakupy muszę zrobić do obiadu :)))

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozprawa z przeszłością

Jeszcze tydzień, dam radę, na pewno ;)

Wakacyjnie - niekoniecznie