Poświąteczne podsumowanie by ME

No świąt wszech-czasów to w tym roku nie było. Mam wrażenie, że rodzinka mojego Mężona spłyciła je tak totalnie, że aż boli. :/ Ale i tak się przejadłam ;)

U mnie w domu jest inaczej - obowiązkowe sianko POD obrusem (a nie na talerzyku, na stole żeby czasem nie zaśmiecić podłogi), obowiązkowe fury świątecznego papieru na prezentach (ja wiem, że to może nieekologiczne, ale zaglądanie "pokaż kotku, co masz w środku" sprawia dzieciom TYLE radości) (a tu - od razu było widać że pod choinką stoi heloł kitty (:/) kuchnia różowa niczym jakiś wielki, plastikowy kataklizm...). I na przystawkę jest śledzik (a nie kluski z makiem (kto po czymś takim zjadłby coś jeszcze???)), potem czerwony barszczyk z uszkami, potem karp, pierogi, sałatki... i gdzieś pod koniec kutia albo kluski z makiem - wszystkiego po troszkę - długo, długo w noc, (a nie wszystko na hurra, galopem, już, teraz, natychmiast - karp i łosoś... i potem zaraz po białym barszczu wszyscy stękali, że już nic nie mogą, więc nawet nie było sensu wnosić czegokolwiek, a w planie była jeszcze zupa grzybowa) (po co tyle zup? - tego nigdy nie zrozumiem, ale taka tradycja więc trzeba szanować, mimo, że rozsądek mówi co innego). U nas kolacja odbywa się przy wtórze kolęd z odtwarzacza wprawdzie, ale zawsze, (a nie meczu), gadamy, śmiejemy się, otwieramy prezenty, aż w końcu koło północy przychodzi kolej na pączki z ukrytymi przez Babcię orzechami laskowymi w środku - (kto znalazł, ma mieć szczęście przez cały kolejny rok :) Jest, spokojnie, rodzinnie, ciepło... Przygaszone światła, kolorowe światełka na choince, świeczki palące się na stroiku...  Całkiem inaczej...

Tak, jestem jak zwykle rozczarowana. W Wigilię pożegnaliśmy się koło 21, Jula z ledwością doczekała domu z otwartymi oczętami. Wyspaliśmy się, śniadanko zjedliśmy  jeszcze u siebie i - powtórka z rozrywki, obiad u Teściów, wędrówka do kościoła, żeby pokazać Młodej szopkę (niestety był zamknięty - jak nigdy, może dlatego że przy szopce stała żywa koza?) co skończyło się spacerem po parku. Śnieg na Boże Narodzenie stopniał, więc było szaro-buro i ponuro.

Troszkę mnie zdenerwował chrześniak Mężona - 9-latek, który wszystkim wchodzi na głowy. On właściwie niczego nie je normalnie, tylko robiąc miny typu: "jakie to obrzydliwe, dlaczego każecie mi to jeść???" Nie wspominając już o jego zachciankach typu: chcę pograć na komputerze (mamusia się ubiera i wiezie go do nas), trzeba mi ściągnąć na mp4 takie i takie piosenki, poszukać gier i wszyscy jesteście beznadziejni.

Całkowicie zresztą odwrotnie niż Jula - która podtykała otwarty dziób pod każdą nowość jakiej daliśmy jej spróbować, cieszyła się zabawkami, przytulała do wszystkich i  miała tylko jeden napad złości kiedy chcieliśmy ją położyć spać ;)) Ogólnie - jej się podobało, więc nie jest tak źle.
 
Dobrze, że jest już PO. Za rok prawdziwa Wigilia :)))

Komentarze

  1. Hmm, jednak to atmosfera czyni święta, a nie jedzenie czy prezenty. Chociaż bez tych ostatnich byłoby ... taniej i znacznie mniej w obwodzie hihihi. A co do wnerwiających młodzików - synek znajomych ma dopiero 5 lat, ale wnerwia mnie tak, jakby miał z 10! ;-) I też musi być w centrum uwagi!Dlatego świetnie Cię rozumiem. pa!

    OdpowiedzUsuń
  2. właśnie, szkoda, ze tej atmosfery zabrakło...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zbieram dobre słowa ;)

Popularne posty z tego bloga

Rozprawa z przeszłością

Jeszcze tydzień, dam radę, na pewno ;)

Wakacyjnie - niekoniecznie