Wczoraj mieliśmy uroczystość w przedszkolu - mamusiowo-tatusiową. Byłam z siebie bardzo dumna, bo rankiem przyniosłam Juli dwie kiecki "w razie czego". I na "akademii" wystąpiła w tej ... czystej :D A potem byłam już tylko dumna z Niej. Nie wierciła się, stała tam, gdzie ją postawili, nie zasnęła, (a na próbach różne rzeczy z nudów się działy ;)) nie przestraszyła się, pięknie śpiewała z innymi dziećmi "kfiatki blatki i stoklootkii dla Małgosii i Doloootki" i choć nie miała żadnej "kwestii" do wypowiedzenia, spisała się na medal. W ogóle, rozczulające było patrzeć na te maluchy - wystawiające języki przy graniu na pianinie, dłubiące w nosach, podciągające do góry spódnice, szepczące kiedy nie trzeba i krzyczące tym bardziej kiedy nie trzeba. A potem dostać laurkę przedstawiającą mnie i Mężona z rękami, nogami (!!) ;) Ogólnie debiut sceniczny uważamy za udany. Ciekawe co będzie dalej... BOLLYWOOD? ;) Dziś rano. - żegnamy się ...