Posty

Wyświetlanie postów z 2013

Pół roku, a ja wciąż nie wierzę, nie godzę się...

 "Od kiedy nie ma Cię" Natalia Kukulska Byłeś tu blisko mnie na odległość snu, dotyk ust... Gdy szczęście długo trwa to na przekór w nas  kiełkuje wolno strach ja tak czułam, czułam, że  to co piękne skończy się... Od kiedy nie ma Cię wolniej płyną dni ołowiany czas rani mnie Od kiedy nie ma cię mój maleńki świat stracił wiarę w to, że jest... (...) modlę się byś znowu był..... (...) Na serca dnie troski śpią śpi niepokój w każdym z nas gdy zbudzi się, chcę mieć obok twojej moją twarz ... Od kiedy nie ma Cię wolniej płyną dni ołowiany czas rani mnie A kiedy zjawisz się nie oczekuj słów wielkie szczęście nieme jest... od kiedy nie ma cię... Tuż obok normalnego życia cała ściana płaczu. Wystarczy drobny kamień by osuwisko ruszyło zasypując mnie z powrotem. Wystarczy jeden dzień, taki jak dziś... Ale jutro wyjeżdżamy. Tam gdzie Cię nie ma, a być powinieneś. Gdzie nieobecność jest prawie namacalna. Męczy mnie...

Z dystansem.

Mamusiu... A dlacego Ty lubisz wsystko calne? Nie lubię. Ale niezmiennie trwam. Właściwie to prawie nic się nie zmienia. Wciąż jeszcze jestem kurą domową. Tylko Jula już wróciła. I co rano budzi we mnie słońce. Na razie znikam z "drugiej strony lustra". Tak jak mówiłam Natalii, o jedzeniu łatwiej pisać niż o życiu, więc odkurzę kuchnię lustrzaną. Może. Jeśli chcielibyście się ze mną skontaktować - to - na maile np odpisuję ;) zdrugiejstronylustra@onet.eu albo na gg bywam: 957133 trzymcie się.  

I codziennie Ciebie brak....

Obraz
Za krokiem krok Taka trasa okno - drzwi Wciąż z kąta w kąt Taki sposób na złą myśl Nie pierwszy raz Kiedy sen przypomniał cię Nie pierwszy raz Kiedy strach obudził mnie Niewidzialna dłoń Ochroni mnie Od złego w czarny dzień Niewidzialna dłoń Osłoni mnie To jedno zawsze wiem Pamiętam że Świecił księżyc rudych traw Mówiłeś - wiesz Każdy swoja gwiazdę ma Niewidzialna dłoń Ochroni mnie Od złego w czarny dzień Niewidzialna dłoń Osłoni mnie To jedno zawsze wiem W białe kwiaty wtulam twarz Gra muzyka z tamtych lat I znów słyszę głos Siedem mostów siedem bram Tak po prostu staniesz tam I strach zostawi mnie Znów płynie list Gdy spotka ciebie Czy choć najmniejszy dasz mi znak Tyle gwiezdnych lat I taka wielka mgła I codziennie ciebie brak Siedem mostów siedem ran Tak po prostu staniesz tam I strach zostawi mnie Będzie tak  Natalia Kukulska "Dłoń"

Pędzikiem....

Obraz
Dni biegną - już środa. Już połowa lipca za mną... Codziennie coś z mojej czeklisty do załatwienia zanim wróci mały ludzik. A w tzw międzyczasie sms... telefon i... już pędzę w stronę Rynku. I przysięgam, zamówiłyśmy tylko mrożoną kawę i espresso z mlekiem. To Pani kelnerka podstępnie uraczyła nas tą górą bitej śmietany i kremowym ciachem! ;) Ale fajnie było... Choć stanowczo za krótko... Prawda Stokrotko?? :) Mam nadzieję, że to pierwsza z wielu taka nasza posiadówa. Uwielbiam takie niespodzianki. To kto następny?? :)

Sinusoida

Obraz
Wtyczka od Internetu znów we właściwym miejscu. Ale jakoś mi jej nie brakowało. Ściany już w zupełnie innych kolorach, meble na miejscu, pralka pracuje na okrągło. I pierze, nawet te rzeczy na których napisano "nie prać" - no ale jak nie uprać pokrowców na kanapę?? Skoro czyszczę dosłownie wszystko? Przebieram, naprawiam, wyrzucam długo się nie namyślając, porządkuję przestrzeń, która mnie otacza. Jednocześnie robię porządek w sobie. Bo choć wydaje się, że dobrze, dobrze wcale nie jest. Ot ciut na wierzchu elewacja połapana tynkiem, żeby nie rozpadała się aż tak. Remont wnętrza trwa. Mężon cały tydzień był w domu, pomagał. Swoją ciągłą obecnością przyzwyczajał mnie do codziennego bycia. Przez odłączoną wtyczkę mogliśmy zrobić RAZEM wiele rzeczy. Od nowa, małymi kroczkami przekonywał mnie, że można cokolwiek zaplanować, że cieszą mnie drobne rzeczy - jak buszowanie w sklepie budowlanym. Oglądanie rolet, karniszy, zasłon... Albo przeglądanie setek przepisów z...

O tym gdzie byłam, jak mnie nie było i...

21 czerwca Julinda zakończyła tegoroczne przedszkolakowanie.  Wyraźnie zmęczona, z lekkim katarkiem o poranku, zniechęcona... Nawet perspektywa "występów" w krakowskim stroju i deklamowanie kolejnego "poematu" z cyklu "jestem misiek zuch piłem mleko dziś za dwóch" nie nęciła jej za bardzo. No to tydzień sobie odpuściłyśmy. Spakowałyśmy się, a w sobotę Córuchna się wystroiła... zaopatrzyla w prowiant...  i w "zabijacze czasu"...  po czym ucałowała Tatuńcia na do widzenia i wpakowała do pociągu. Niestety podróż nam się dłużyła.... (co widać po fotkach, które matka z nudów strzelała)... i dłużyła...I córcia na okrągło gadała i nudziło się jej, jak juz przykleiła wszystkie naklejki i pomalowała cale dwa obrazki i połapała rybki (pociąg jedzie 4,59h ;))  I tego domku Babci wciąż nie było widać ;) Aż (wreszcie) dziecko podróż zmogła  i dziecko padło -  Na szczęście  w końcu dotarłyśmy i bezpiecznie wytaszczyłyśmy się na peron, z ...

A czas... płynie jakby nigdy nic...

Obraz
Tam gdzie jesteś pewnie jest dzień w złote plamy słońc... Pewnie śmiejesz się tak cudownie... W pieszczotach roztańczonych chwil Jeden po drugim spełniasz swoje sny. Tu gdzie jestem  teraz jest noc i najzimniejsza z zim W iskierkach wspomnień grzeję się w pamięci szukam Cię A czas płynie jakby nigdy nic nieskończony kręci film o takich jak my... Moje serce zmienia swój kształt  większe jest niż ja Od nagłych wzruszeń pęka już Pomóc nie mogę mu A czas płynie jakby nigdy nic głośno liczy moje łzy w jego ręce oddam się Nim przyjdziesz po mnie  Ty a kiedy wreszcie już stanę z Tobą twarzą w twarz powiem Ci jak było tu Ciebie brak jak było Ciebie brak A czas płynie jakby nigdy nic nieskończony kręci film o takich jak my... A czas płynie jakby nigdy nic głośno liczy moje łzy w jego ręce oddam się nim przyjdziesz Ty zanim przyjdziesz Ty zanim przyjdziesz Ty... Anita Lipnicka "A kiedy tęsknię..."

Kolejny skrót

Fajna pogoda, nieprawdaż? Kiedy wracałam wczoraj z rozmowy o pracę czułam się jak w saunie. U was też TAK? Zeszły tydzień przesiedziałyśmy z Julinda w domu. Przyczepił się jakiś poranny katarek i poranny kaszelek. W miarę upływu dnia dziecko cudownie zdrowiało i objawów nie notowałam żadnych, no może prócz mękolenia - mamooooo no pobaw się ze mną!!! ;) Lekarka w przychodni zaordynowała syropki, psikacze i pobyt na łonie rodzinnego gniazda. No to koczowałyśmy. W poniedziałek inna lekarka popukała się w czoło i kazała zakraplać kropelki, podawać syropek i pozwolić dziecku iść do przedszkola, bo mu nic takiego nie jest i NA PEWNO nie zaraża. No to poszła. Poza tym co. No poznałam fantastyczną babkę z bloga o tu. Przyjechała do mnie ciemną nocą, wyjechała jeszcze ciemniejszą, bo jakoś nie mogłyśmy przestać mówić. Na szczęście dziś znowu się zobaczymy, więc będziemy mogły kontynuować. A 1 lipca, to już zrobimy sobie prawdziwy SABAT. W jeszcze większym gronie - prawda Natuśk...

Słowo się rzekło...

kobyłka u płota. Powiem szczerze droga A. że myślałam, że zafundujesz mi dłuższe wolne od blogowego świata. Po naszej zeszłotygodnioiwej rozmowie, wyzwaniu - post za post - nie sądziłam, że tak świetnie Ci pójdzie odgruzowanie Twojego bloga :))  Ale ad rem.  Właściwie, co pewnie wszyscy zauważyli, nadal mnie nie ma. Ale tym razem dlatego, że zrobiło się jakoś tak... bardziej intensywnie. Zaczęło się właściwie od urodzin Juli. (Jula i ja bardzo dziękujemy za wszystkie dobre słowa zostawione na blogu w ten dzień) W ogóle dziękuję za dobre słowa. I za to jakie jesteście. Wiesz, Lucy, myślałam dokładnie tak, jak kiedyś napisałaś mi w komentarzu... Ale w ten jeden dzień zdarzyło się coś tak niesamowitego... W jednym z smsów przeczytałam - "nie może tak być, że nie masz z kim pogadać, ja wsiadam w samochód i na pierwszą w nocy będę w Krakowie, wyskoczymy na Rynek..." Ta Szalona chciała jechać już natychmiast, mimo, że mnie przecież wcale mnie nie zna - ja...

Cztery

Kocham Cię Córeczko. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Jesteś moim największym Skarbem, największym Szczęściem. najlepszym powodem by żyć.

O mnie

Skorupa wciąż rośnie. Okrywam się nią wciąż bardziej i bardziej. Nie wychylam się. Nie patrzę wstecz ani w przód. Wszystko dzieje się gdzieś obok. Coraz mniej mi trzeba. Coraz więcej mnie przysypia gdzieś w kącie. A za maile pt "przestań beczeć i ciesz się swoją córką, bo jest wspaniała" dziękuje bardzo. Wiem, że ona jest wspaniała, nikt nie musi mi o tym przypominać. I nie, nie pomaga mi to, że ktoś tak napisze. I to, że są dni, kiedy wstaję tylko dla niej, żeby razem posadzić kwiatki na balkonie, żeby pójść do zoo, zaprowadzić/przyprowadzić ją z przedszkola.. też działa tylko na chwilę.  Ale stwarzam jej normalność - tak wiele normalności ile tylko potrafię. Przytulam, śmieję się - zatrudniam tą drugą mnie na pół etatu. Szukam stroju misia na przedszkolne przedstawienie, gotuję przysmaki, obmyślam tort na urodziny, bo przecież ma być z truskawkami. I przyjdą jej przyjaciele. I idę na kinderbal bo przecież będzie się śmiała, choć naprawdę wiele mnie to kosz...

no remedy for memory...

I'm scared that you won't be waiting on the other side... Lana del Rey "Dark Paradise" All my friends tell me I should move on I'm lying in the ocean singing your song .... That's how you sang it Loving you forever can't be wrong Even though you're not here, won't move on .... That's how we played it And there's no remedy for memory, your face is like a melody It won't leave my head Your soul is haunting me and telling me that everything is fine But I wish I was dead Every time I close my eyes, it's like a dark paradise No one compares to you I'm scared that you won't be waiting on the other side Every time I close my eyes, it's like a dark paradise No one compares to you I'm scared that you won't be waiting on the other side All my friends ask me why I stay strong Tell 'em when you find true love, it lives on .... That's why I stay here And there...

Już wiem - nic z tego.

Szukam nowego zajęcia. Bardzo dużo emocji mną szarpie. Niestety negatywnych. Dobrze, że jutro już weekend. Wdech, wydech. Oczy suche.

Piłka w grze.

Zafundowałam sobie drgawki ;) A szefowi kolejne palpitacje serca. Cóż, nikt nie powiedział ze będzie łatwo. Bo czasem znajdzie się praca, do której chodzi się z przyjemnością, bo są tam LUDZIE, z którymi można pogadać, pośmiać się, obowiązki nie sprawiają trudu - wykonuje się je - od tak.. Czasem chce się wstawać i nawet po koszmarze czuje się, że jest coś stałego, w co można się schować. Tak czułam. Więc zaproponowałam renegocjację warunków umowy zamiast zwolnienia. Na czas jakiś - ten zły. W zamian usłyszałam, że może nie będzie trzeba, może nawet nie zdążę odejść. Bo oni też wciąż walczą, żeby postawić firmę z powrotem na nogi. I drzwi dla mnie wciąż są uchylone. Wydaje mi się, że mimo wszystko im zależy. Bardzo chcę wierzyć. A czas biegnie tik-tak... tik-tak....

O tych, co niezbyt szczęśliwie chodzą parami.

To był fajny, ciepły weekend. W sobotę Braciszek miałby imieniny. By miał. Zawsze będzie miał... Ale miałam power - umyłam wszystkie okna, przetrzepałam szafy, wyprałam  co się dało. Znowu mnie nosiło. Właściwie dalej mnie nosi. I wciąż będzie.  Bo chwilowe ukojenie prysło. W niedzielę wybraliśmy się na lody we trójkę. I kupiłam sobie nową torebkę - na pocieszenie. I "na wyglądanie" - bo trzeba będzie robić dobre wrażenie na rozmowach kwalifikacyjnych.   W piątek dostałam wypowiedzenie, do końca maja mam pracę, a potem... Kto wie? Trzymcie tam kciuki, módlcie się czy co tam wolicie ;) Wszystko się przyda, bo podstarzałe biurwo-asystentki nie są teraz w modzie ;)

Takie jeszcze... póki aktualne ;)

Obraz

Czyżby....

to ostatni  tak "wiosenny" obrazek niedzielny z Julindą? Słońce w Kraku. Hurej. Czyżby rozmrożenie bloga AŻ TAK pomogło?? ;) === - Mamusiu - znam nową piosenkę kościółkową. Tak mi się psypomniała. - Tak Córciu? A jaką? - Paaanieeee zmiłuuuuj sięęęęę naaad naaaamiiiiii. Czyżby się zmiłował? ;) Miłego wszystkim.

Rozmrażanie lodówki.

Obraz
Wiecie, trochę się wystraszyłam że to może przeze mnie - ten śnieg.  Mi właściwie nie przeszkadza, ale Jula ma na twarzyczce wyraźne obrzydzenie jak wychodzi rano z klatki. I jeszcze z wyrzutem mi mówi - No Mamusiu! Przecież mi w oczki pada!!! No to ziuu. Wywalamy śnieg. WON. Tam w środku nadal igloo, ale może chociaż trochę odpuści. Na moim bardzo dzikim wschodzie też napadane. Też zawiane. Święta? Puste krzesło.   Ale drogę do Krakowa mieliśmy rozmrożoną, suchą. Tośmy przyjechali. Z Teściami.  A teraz: praca - dom, dom-praca. Kieracik codzienności. Bo przecież da się - mimo wszystko. 

"Ciemność, ciemność widzę" -

że tak zacytuję mojego ulubionego bohatera filmowego... Bo słyszę to zdanie dość często ostatnio. Przede wszystkim dotyczące przyszłości - tego co będzie kiedyś, dopiero nadejdzie, w pytaniach o plany... Przyszłość, to póki co zdawkowe słowo. Owszem, będzie jakieś jutro, pewnie pójdę do pracy, pewnie wrócę do domu, ale plany bliżej sprecyzowane nie istnieją. Wszystko jakoś się rozłazi, kiedy próbujęwybiec myślą gdzieś dalej. Mgła. I ciemność. Bo w tej przyszłości nie będzie już Jego. 29 wspólnych lat i szlus. Jestem, ale tak jakby mnie nie było. Dwa tygodnie temu Jula się przeziębiła. Skończyło się u niej na syropach, niewielkim katarze i kaszlu. Ze mną już było gorzej. Odporność żadna. Zapalenie zatok. Ból rozsadzający  czaszkę. Wszelkie bakcyle mile widziane.  Poszłam w zeszły poniedziałek do pracy, we wtorek wieczorem siedziałam już w poczekalni opieki całodobowej, gdzie nie powiedzieli mi żebym się wypchała, tak jak w kolejce do mojej lekarki rodzinn...

Nieczynne, z powodu że zamknięte. I smęty.

Jako, że w tej chwili przychodzą mi na myśl same smęty. A myślenie o jednych smętach rodzi smęty kolejne. I jako, że nie lubię pisać o smętach i nikt chyba nie lubi czytać o smętach (ja nie lubię)  - postanowiłam, że do odwołania robię urlop od pisania. I cieszyć się póki co też nie umiem, więc wybaczcie mi nieobecność u was, bo tam też bym tylko smęty pisała. A nie chcę. Jak już dojdę z sobą do ładu. A może to nastąpić NIEWIEMKIEDY. To się odezwę. I tą cholerną zimę też tu rozpuszczę. Póki co jakoś tak adekwatna jest. I dzięki za wszystkie komentarze, za maile, za smsy, telefony. Ja doceniam na ile potrafię. Ale teraz wypisuję SMĘTY. Nie chcecie tego czytać, uwierzcie mi. Przepraszam. Poprawię się. Kiedyś. Jak już posklejam lustro... No. To - do kiedyś. Nie miejcie mi za złe. Bea.

Miałam...

Obraz
Miałam tyle Wam opisać. Choćby o tym: które wynikło z tego: a TO znowu było wynikiem TEGO . Miałam napisać o nadmiarze żółtego i o tym, jak to żółte spożytkowałam. Miało być o mysich ogonkach, nieudanej wyprawie do Krzysztoforów, o królikach i czasie, który spędzam w kuchni i kto ma przez to problem. Dużo miało być.  Ale wczoraj w pracy dostałam wysokiej gorączki i wysiadło mi gardło. A w przedszkolu Julinda zaczęła kaszleć kaszleć kaszleć... A wieczorem zagorączkowała. W przychodnianym audiotele mamy "numerek" na 14:30. Z dobrych wiadomości - dziś wieczorem na Głównym z pociągu wysiądzie moja Mama. Ratunek nadciąga ;) Obiecuję, że wszystko nadrobię w poniedziałek. I będą prezenty. A teraz wracam pod kołdrę z cytrynowym Earl Grey'em. Do napisania!

O faktycznym stanie rzeczy.

Nigdy jakoś za bardzo nie przejmowałam się Walentynkami. Ani mnie ziębiły ani nie parzyły. Wciąż "stosunek do" - żaden. Ale prezenty lubię. I jak Jula przyniosła mi wczoraj pudełko ptasiego mleczka - nie odmówiłam ;) W tramwaju słyszę różne rzeczy. Mimowolnie jestem świadkiem rozmów, dywagacji, kłótni bądź miłosnych wyznań. Wczoraj o walentynkach było właśnie. Ich było trzech - wyrośniętych młodzianów, w wieku prawie ożenkowym. Ja stałam tyłem do nich, przodem do okna i liczyłam przystanki.  Rozmowa brzmiała następująco: M1- To jak? Idziemy na wódkę? M2 - Nie mogę, no co ty, kasy nie mam, walentynki dzisiaj. M3 - Walentynki? TY obchodzisz walentynki? M2 - No, jak kupię lasce pluszaka to mnie może do łóżka wpuści. Ot cały sens ;)

Obraz, dotyk, dźwięk, zapach i smak.

Obraz
W "tłusty czwartek" byłyśmy z Julindą u Zosi i jej mamy. Pączki usmażone przez D. - Doskonałe po prostu :) Z powidłami śliwkowymi i malinowymi. Rozpływały się w ustach... Cudne...Mięciutkie. Przepis. Pamiętać o przepisie... A po słodkim czwartku ochota na zupełnie inne. Zielone. Czerwone. Chrupiąca roszponka. Delikatny jogurt grecki. Maleńkie pomidorki koktajlowe, które mają trochę więcej smaku niż plastikowe duże. A na słodko - mocny czekoladowo-kokosowy zapach. Doskonale rozsmarowujące się na ciele masło do ciała o konsystencji musu... Obłędny...   zd jęcie z lula.pl    W sobotę - na życzenie - kontynuacja kokosu. Ty m razem chrupiące ciastka z mleczną kawą... I spokojne, babskie  pogaduchy w dorosłym języku, bo mała  przeszkadzajka pojechała z wizytą do babci, a Mężon w pracy - jak zwykle....  Relaks doskonały... :)  I przeglądanie katalogu i rodzące się pragnienie posiadania... Kuszący zapach, zapadający w pamięć... TEN. ...

Pączkowanie - i och Matka się chwali!! :D

Wiecie... Byłam w przedszkolu na rozmowie z Paniami przedszkolankami. Indywidualnej. Leciałam z wywieszonym jęzorem żeby się nie spóźnić, zmachana, zmęczona dniem usiadłam na małym krzesełku i... odpłynęłam. - Bo o Juleczce, to sama przyjemność mówić, wie Pani? Dostałam pisemko z opisem zachowań mojego dziecka w przedszkolu. Zestaw prac plastycznych Juli, na przykładzie których Pani tłumaczyła mi jakie umiejętności ma moje dziecko, chociaż właściwie jeszcze niekoniecznie musi je mieć (a dla mnie były one naturalne). Usłyszałam o wspaniałej pamięci, o spostrzegawczości ( w domu szukanie różnych rzeczy jest metodą Tatusia - Mamuuuń gdzie jeeest????) cierpliwości (ale że co??), umiejętności dokładnego wypełniania poleceń w ćwiczeniach, bogatego słownictwa... Wróciłyśmy do czasów, kiedy przyprowadziłam Maleństwo po raz pierwszy. Do czasów, kiedy Jula nie cierpiała dzieci, kiedy drażniły ją do tego stopnia, że Panie wydzielały jej w przedszkolu kącik zasłonięty krzesełkami ...

Pierwszy raz.

To był udany weekend. Tak serio serio. I zaczął się od tego, że w sobotę rano znalazłam w łóżku Mężona. Co WCALE nie jest niestety takie oczywiste. Bo oczywiste jest niestety, że w soboty budzę się sama. Ale nie w tą. I niecnie to wykorzystałam ;). A potem... Leniwe śniadanko, leniwe sprzątanko, rajd po sklepach meblowych... Mogłam sobie usiąść na krzesełku moim przyszłym, które sobie już oblukałam w internecie a w Kraku znalazłam za cenę o 60 zł wyższą... To se posiedziałam tylko ;) Kurczę jeszcze trochę, zamówimy stół i krzesła i będzie wyglądać :D I bułki upiekłam. I z Julindą się obśmiałam, wybawiłam ech :) A w niedzielę za to był galop. Bo śniadanie późno - tak jakoś się Młodej zaspało - do ósmej ;) Bo faworki, bo obiad, bo....  No właśnie  KINO. :) Obiecaliśmy w sobotę, olaliśmy Hobbita i ruszyliśmy.  Kocham takie sytuacje. Kiedy Młoda kręci głową dookoła siebie, z rozdziawioną buźką chłonie NOWE. Kocham jej pokazywać świat, tłumaczyć...

Styczeń plecień...

U was też taka dziwna pogoda?  U nas halny sobie wiuchał w nocy. Deszcz polał, śniegowe paskudztwo powoli się rozpuszcza... Rano fajnie, ciepło, dotarłyśmy do przedszkola - leje. Wysiadam pod pracą - słońce. SPOKO. Tylko moje zatoki na to - No nie bałdzo nie bałdzo... Obaczym co z tego będzie. Ale ja do was z nowinką przedszkolną. Pani przedszkolanka mnie wczoraj wgniotła w ziemię tekstem Juli ;)) Gadają sobie w przedszkolu tak ogólnie o dziadkach i babciach i dzieci miały dokończyć zdanie: "Mój dziadek jest...." Jula - Psystojny!!! (poinformowany dziadek puchnie z dumy że ma "taką mądrą wnuczkę" ;))

I znów poniedziałek

Obraz
Cześć Ludziki :) Bardzo bardzo bardzo ale to bardzo wam dziękuję za życzenia urodzinowe. Zaraz podziękuję jeszcze raz każdemu po kolei, ale najpierw hurtem - Oby się spełniły :)) W zeszłym tygodniu trochę wcześniej zaczęłam weekend, bo czułam, że chyba grypsko mi na plecach jedzie - tak bolały, ale na szczęście po sporej dawce czosnku i ibupromu się wybroniłam.Wypoczęłyśmy z Julą, bo jej też zrobiłam jednodniowe wagary, wyspałyśmy się i objęłyśmy w posiadanie nasze "ciut" zagracone mieszkanie. Na pierwszy ogień poszło ogałacanie świątecznego drzewka. Prawdę mówiąc nie przepadam za tym. Ale okazało się, że wystarczy przygotować pudełka, a resztą zajmie się moja DUŻA CÓRKA. :)) W ciągu pół godziny uporała się ze zdjęciem ozdób i powkładaniem ich do właściwych pudełek - a jaka była z siebie dumna!! :)) Ja oczywiście też byłam z niej dumna ;) Od zeszłego wtorku, kiedy to pozbyliśmy się starych mebli,  żyjemy trochę jak koczownicy. Ława chwilowo robi za stoli...

A czas płynie płynie....

Obraz
  obrazek z:  http://radkost.com/2011/07/28/hello-world/   Dziś 34. Częstujcie się wirtualnie Kochani :) Migam się bardzo od tych urodzin... gdzieś od czasu do czasu mała wzmianka. Czyżbym się starzała, skoro tak ciężko mi idzie myślenie o wieku? :)) Ale od zeszłego roku to "starzenie się" jest ciut łatwiejsze. Bo razem ze mną świętuje ONA - iskierka, styczniowa siostra bliźniaczka-wodniczka :)) i jest ciut więcej mobilizacji, żeby ten post nie był aż tak zwyczajny, taki "jak zawsze". Wszystkiego najlepszego LILU :)) Bo w końcu to nasz dzień. Więc niech będzie, że o nas :) Przyszłam na świat podczas "zimy stulecia".  http://bi.gazeta.pl/im/7/6117/ z6117197X.jpg Mama opowiadała mi, jak jechała do porodu w zaspach, drąc się na wiozącego ją tatę, że na pewno nie zdążą. A tu śnieg, ciemność, ślizgawica - cóż, dość stresujący moment, nieprawdaż? Może dlatego nie jestem dzisiaj śniegoentuzjastką :/ A wręcz przeciwni...

Plany sobie - życie sobie.

Niestety nie tylko stół bilardowy był w ten weekend wirtualny. Kino też musieliśmy sobie wyobrazić. Teściowa rozchorowała się w sobotę i musieliśmy oddać bilety. Trudno - bywa. Za to spędziliśmy miły, rodzinny wieczór, a potem z Mężonem obejrzeliśmy przy piwie i chipsach film z "wypożyczalni internetowej" ;) W niedzielę upiekłam blachę ciasta, które wystarczy "wymieszać widelcem", Jula wyszalała się na sankach z Tatusiem, zjedliśmy obiadek, obejrzeliśmy bajkę o dzwoneczku i "wybebeszyliśmy salon" ;) Nawet nie sądziłam, że tak szybko uda nam się sprzedać nasze stare meble. Od środy czekamy na nowe z rzeczami w kartonach - prawie jak przeprowadzka ;) A jak tam wasze weekendy? 

Weekend na horyzoncie

Obraz
Jak dobrze, ze piątek.... :) W ogóle byłabym za opcją, żeby skrócić tydzień o poniedziałek i wtorek. Muszę o tym porozmawiać z moją Wróżką ;). Bal udał się podobno znakomicie. A już właściwie cała imprezka wisiała na włosku, bo dzieciaki dzień wcześniej tak wykończyły nerwowo opiekunki, że te z niechęcią myślały o organizacji czegokolwiek :D No zły dzień pacholęta miały i tyle. Jula tym razem się "nie załapała" do zacnego grona "ciociowkurzaczy" i szła ze mną do domu nieziemsko dumna z siebie, bo ciocia się na nią nie skarżyła ;) (zdarzenie owo, niestety prawdziwie sugeruje czytelnikowi, że sytuacje takowe się zdarzają ;)) Nadgorliwa Mamuńcia Julci we środę wieczorem upiekła dzieciom na ten bal michę ciastek, Julcia z przekąsem stwierdziła - Mamusiu NAWET JEDNO udało mi się zjeść. - więc chyba dobre były ;) Zeszły weekend upłynął nam ciekawie. W sobotę rano byłam z Julą na sankach, było trochę sprzątania, były naleśniki... A w niedzielę wycieczka do Vox...

Caaalyyyy maaaalyyyy :)

Nie ma, że lajcik proszę państwa.  Śniegu nam dosypuje codziennie po trochę.  Esteta jakiś tam na górze, siedzi na chmurce i posypuje brudek krakowski, psie kupki, szarawą breję na chodnikach, zasmogowane dachy zimnym cukrem pudrem. I toniemy miejscami co rano z moją towarzyszką z ciut zaspaną minką w pierzastych zaspach. I chyba nawet ona ma już lekko dość ;)  Dlatego baaaardzo dziękujemy wszystkim tym, którym chce się wstać wcześniej niż my wstajemy (a to jest bardzo wcześnie), którym chce się wziąć łopatę, miotłę, wsiąść na pług śnieżny i przetrzeć szlak ;) Ale już niedługo będzie ten śnieg, wiecie? Bo ja mam osobistą wróżkę od wczoraj. Tzn "Ksienznicke któla caluje".  I ona wiecie, machnie tą różdżką i będzie wiosna - obiecała mi ;) I machnie drugi raz i chałupa mi się sama spłaci ;) A trzecie machnięcie jest zarezerwowane na życzenie Frania, który ma dzisiaj urodziny. :)) Buziooolce Maluchu!!!! I na wszelkie WASZE ...

Proces twórczy i zachęta

Dawno dawno temu, w zamierzchłych czasach, kiedy mój wiek nie kończył się na "dzieści" tylko na "naście" bardzo chciałam napisać książkę. Bardzo bardzo.  Nawet się zaczęłam rozpędzać, pisując krótkie opowiadania, które potem dawałam do poczytania moim już dzisiaj ex-przyjaciółkom. Szkoda mi ich teraz, bo zniknęły w czeluściach ich strychów i piwnic, ocalało tylko kilka. Ale ad rem. Zaczęłam nawet kiedyś. Miała być książka o wakacjach na Malinowym Wzgórzu, o nastolatkach, ich miłościach i trudnościach, pisałam, pisałam i... wena zdechła. Napoczęta "książka" powędrowała w piwniczne czeluści, a ja przestałam pisać cokolwiek na długi czas. Potem wróciłam do pamiętnika, napisałam stertę listów do Mężona, pojawiło się jeszcze kilka krótkich opowiadanek, a po magisterce, kiedy dostałam odruchu pawiowego na widok długopisu - znowu zdechło. Cud, ze tego bloga piszę :/ Panie Promotorze - jest Pan wielki ://// W każdym razie wiem, że trudno jest się zebrać, ż...

Oczekiwanie

 Ciesze się że już jesteś - witaj na świecie Kruszynko!!! Gratulacje dla szczęśliwych rodziców i rodzeństwa :) ------------------------------------------------------- Nosi mnie.... W tę i we w tę, chodzę, zaczynam, nie kończę. Na okrągło myślę o jednym. Mam tematy na kolejne notki, ale nie mogę się do nich zabrać. Czekam. Od poniedziałku, ale właściwie dziś najbardziej. Obgryzam pazury. I łapiąc się na tym klnę. Myślę... Nosi mnie. Bo już dzisiaj ONA będzie na świecie!!!!!!! :)

Miszmasz

Obraz
Ogarniam wszystko noworocznie i... jakiś zapał nawet mam. Plany mam. Chęci. WOW, ja tej Pani w lustrze nie poznaję!!! :D Wszystko jakoś tak... nabiera rozpędu, co w porównaniu z wlokącymi się niemiłosiernie dniami końca zeszłego roku wygląda całkiem do rzeczy. Żeby nie zapeszać - nie będę pisać o konkretach. Ale w fazie rozpędu są między innymi wakacje w piątkę z moimi rodzicami i totalna zmiana wyglądu salonu. Porządkuję przepisy, chce mi się gotować, w naszym mieszkaniu zadomawiają się trzy (!!!) długonogie blond Lale, dla których Jula zamówiła już u mnie całą garderobę i... poduszki. W sobotę szyłam... gacie na mikrodupkę :D Świetnie się bawimy we dwie przekopując sterty materiałów ze starej odzieży ;) Tekściarsko moje dziecię rozwija się również. Wciąż słucham i nadziwić się nie mogę... (ach gdzie się podziało moje wszystkojedzące dziecko??) - Jula, jedz kanapkę! - Nie, bo mi to nie splawia psyjemności. Po dość długiej ciszy w dziecięcym pokoju....

Uuuuaaaaaaa (ziew).

Powiedzmy, że się budzę. Oczy jeszcze półprzymknięte, aleeee... już prawie. Bo jedną nogą to wciąż jeszcze jestem TAM. Z moimi wszystkimi. Przy tym uginającym się stole, wśród śmiechu, radości i stękania z przejedzenia. I śnieg nawet był, wiecie? Myso mój Dziki Wschód jest jeszcze bardziej południowo-wschodni :))) Śnieg "zaczął się" tak po prostu na polach za Przeworskiem i potem już był i był... Póki w Wigilię nie rozpuścił go marznący deszcz :D Zamykam w szklane ramki wspomnienia - kruche i ulotne. Słabiutkiego już Dziadka. Komenderującą Dziadkiem Babcię (że hę?? świat stanął na głowie!!!). Julę biegającą z wyszczerzem totalnym od jednej osoby do drugiej, ładującą się na kolana do Mamuni i Tatunia, ciągnącej za rękę Siostrę i łowiącą "lybki" z Braciszkiem.  Lodowatą wigilię o poranku z marznącym deszczem, który oblepiał wszystko i sprawiał, że razem z Siostrą właściwie jechałyśmy na butach bardziej niż szłyśmy do naszego ulubionego "butiku...